Tegoroczna jesienna fotowyprawa do Toskanii zaczęła się ostro i z przytupem. Już pierwszego dnia plenerowego (nie liczę niedzieli, gdyż parę godzin w Bolonii to tylko rozruch) jeden statyw uległ połamaniu, a inny się rozpadł, gubiąc nogę. Niewiele naszych fotowypraw zakończyło się bez strat w trójnogach, a Toskania jest wyjątkowo mordercza pod tym względem, ale jeszcze żadna fotowyprawa nie zaczęła się tak ostrą redukcją. Ok, drugi z poszkodowanych, Triopo, któremu odpadła noga, został za sprawą złotych rąk Ewy przywrócony do sprawności. Podejrzewam jednak, że rzeź trójnogów dopiero się zaczęła.
Skąd ten pogrom? No cóż, na fotowyprawach sprzętu fotograficznego naprawdę się używa – plenery poranne, plenery wieczorne, a w miedzyczasie fotospacery po różnych urokliwych miasteczkach, gdzie co i rusz wysoki kontrast lub słabe światło zabytkowych wnętrz skłaniają do użycia wsparcia. I tak statywy składa się i rozkłada po kilkadziesiąt lub więcej razy dziennie. To jest prawdziwy test wytrzymałości. Nic w sumie dziwnego, że nie przeżywają go statywy, których główną zaletą jest niska cena i lekka waga wynikająca z dużej zawartości plastiku.
Tani plastikowy statyw jest świetnym zakupem, jeśli nie zamierza się go używać. Robi się jednak drogi, gdy ktoś naprawdę za jego pomocą próbuje fotografować. Należałoby brać ich kilka na każdą sesję – a i to tylko, jeśli za sukces uznać powrót z całością wyposażenia. Jeśli natomiast liczyć procent nieporuszonych zdjęć uzyskanych za pomocą „rozsądnych cenowo” statywów, to nagle robią się one cholernie drogie. Z aparatami i obiektywami jest inaczej niż ze statywami. Dobry statyw kupuje się raz. Tanie statywy kupuje się często.