Ostatnio zwróciło moją uwagę dość dziwne (jak dla mnie) użycie słowa „profesjonalista” w kontekście fotografii. Otóż pojawia się ono w odniesieniu do osób, które prawdopodobnie nie zarabiają na fotografii, a z pewnością nie utrzymują się z tego. Dlaczego więc są „profesjonalistami”? Mi wygląda na to, że ten termin w pewnych kręgach stał się rodzajem tytułu szlacheckiego albo stopnia w rankingu, a sama sytuacja mianowania fotoamatora „profesjonalistą” jest częścią szerszego i również ciekawego zjawiska tworzenia hierarchii w ramach fotografii amatorskiej. Co ciekawe, jest to hierarchia budowana zupełnie obok i niezależnie od tradycyjnej hierarchii w sztuce (oznaczanej przynależnością do ZPAF-ów czy AFRP-ów), a także niezależna od środowiska prawdziwych profesjonalistów.
A co robi prawdziwy profesjonalista? Prawdziwy profesjonalista robi pieniądze. I podobać się to nikomu poza zleceniodawcą nie musi, wystarczy, żeby przysparzało złotówek na koncie (inna waluta też może być). Profesjonalna robota może być dość szokująca dla „profesjonalisty-amatora”, a ta profesjonalna robota z pewnością nie przypadłaby do gustu na żadnym fotoamatorskim portalu (nawet zupełnie abstrahując od codziennych zajęć portretowanych). Niemniej jak dla mnie trzaśnięcie 120 portretów w cztery dni i skasowanie za to prawie 200 tysięcy złotych brutto to czysty profesjonalizm. Czy to się komuś podoba, czy nie.
Powyżej zupełnie nieprofesjonalny portret ważki. Chyba, że ktoś będzie chciał go ode mnie kupić.