Profesjonalny amator

Ostatnio zwróciło moją uwagę dość dziwne (jak dla mnie) użycie słowa „profesjonalista” w kontekście fotografii. Otóż pojawia się ono w odniesieniu do osób, które prawdopodobnie nie zarabiają na fotografii, a z pewnością nie utrzymują się z tego. Dlaczego więc są „profesjonalistami”? Mi wygląda na to, że ten termin w pewnych kręgach stał się rodzajem tytułu szlacheckiego albo stopnia w rankingu, a sama sytuacja mianowania fotoamatora „profesjonalistą” jest częścią szerszego i również ciekawego zjawiska tworzenia hierarchii w ramach fotografii amatorskiej. Co ciekawe, jest to hierarchia budowana zupełnie obok i niezależnie od tradycyjnej hierarchii w sztuce (oznaczanej przynależnością do ZPAF-ów czy AFRP-ów), a także niezależna od środowiska prawdziwych profesjonalistów.

A co robi prawdziwy profesjonalista? Prawdziwy profesjonalista robi pieniądze. I podobać się to nikomu poza zleceniodawcą nie musi, wystarczy, żeby przysparzało złotówek na koncie (inna waluta też może być). Profesjonalna robota może być dość szokująca dla „profesjonalisty-amatora”, a ta profesjonalna robota z pewnością nie przypadłaby do gustu na żadnym fotoamatorskim portalu (nawet zupełnie abstrahując od codziennych zajęć portretowanych). Niemniej jak dla mnie trzaśnięcie 120 portretów w cztery dni i skasowanie za to prawie 200 tysięcy złotych brutto to czysty profesjonalizm. Czy to się komuś podoba, czy nie.

Powyżej zupełnie nieprofesjonalny portret ważki. Chyba, że ktoś będzie chciał go ode mnie kupić.

  1. No coś w tym jest, ostatnio coraz częsciej o „profesjonaliźmie” decyduje marka i klasa posiadanego sprzętu.

  2. Wg. słownika języka polskiego, a przynajmniej jego internetowej wersji słowo profesjonalista/profesjonalistka ma dwa wyjaśnienia: 1. Osoba, która zajmuje się zawodowo w tym przypadku fotografią czyli zarobkowo. 2. Osoba, która mas duże umiejętności w tym przypadku fotograficzne i doskonale robi zdjęcia.

    Przyznam się, że bliższa jest mi definicja druga (oraz bardziej intuicyjna) i w ten sposób zawsze traktowałem „profesjonalistów”. W powyższym kontekście amator może być profesjonalistą jeżeli jest dobry w tym co robi.

    1. …a zawodowiec nie będzie profesjonalistą, jeśli zostanie uznane (przez kogo?), że nie jest dobry, w tym, co robi? 😉
      No i dochodzimy do konkluzji, że profesjonalistą nie jest wcale Maciej Nabrdalik (ktoś się zachwycał portretami kandydatów na posłów z ramienia PiS?). Ciekawe są tutaj wyniki ankietek przy Wizytach u mistrzów ( http://www.dfv.pl/wizyta-u-mistrzow ). Dyskusyjny jest profesjonalizm Davida LaChapelle (połowa ocen na „od biedy ujdzie”), nie zachwyca Bob Krist, ledwo połowę pozytywnych ocen dostała Anna Geddes. A to wszystko zawodowcy, utrzymujący się ze sprzedaży zdjęć. Zawodowcy, ale nie profesjonaliści? W odróżnieniu od amatorów, których prace dostają same piątki na portalach, ale niekoniecznie ktokolwiek jest za nie gotów płacić?
      A co jest nie tak z pięknym pojęciem amatora – zgodnie ze źródłosłowem miłośnika tego, czym się zajmuje?

      1. Mnie się profesjonalizm kojarzy z podejściem do wykonania zadania. Np. mechanik samochodowy. Oddajesz auto na przegląd i oczekujesz, że wszystko posprawdza bo jutro jedziesz w trasę do Włoch. Jeden podejdzie do tego rzetelnie wszystko posprawdza. Uzupełni płyny, przejedzie się autem, jeśli coś nie gra to zadzwoni i powie co trzeba by zrobić, a drugi powie wszystko jest ok. I po wyjeździe z serwisu stwierdzasz, że masz przebitą oponę 😀
        A każdy z nich jest zawodowcem z dyplomem i tzw. „profesjonalitą” i oboje biorą za to pieniądze i z tego żyją. Natomiast klient bardzo szybko wie kto jest zawodowcem, a kto profesjonalistą. Podobnie ze zdjęciami, tylko tutaj mało kto się zna 🙂

        1. Rozróżnienie na zbiory rozłączne zawodowców i profesjonalistów jest dla mnie przedziwne, zwłaszcza jeśli do profesjonalistów mamy zaliczyć osoby, które wykonują rzeczy, nie mające nic wspólnego z ich profesją (czyli – po polsku – zawodem). Mamy więc profesjonalistów zarabiających pieniądze i profesjonalistów, którzy nigdy nie zarobili ani grosza na swoim profesjonalizmie?
          To jak to jest z Nabrdalikiem i jego portretami kandydatów na posłów – jest profesjonalistą czy nie jest? 🙂

      2. Z samym pojęciem „amator” nie ma nic złego. Trudno mi tylko nazwać kogoś profesjonalistą kto bierze pieniądze za zlecenie np. fotograficzne (ślub, inne wydarzenie), a potem jako rezultat daje gnioty takie, że nawet jego zleceniodawcom się to nie podoba. A usługi fotograficzno/filmowe są tutaj świetnym przykładem, że coraz większa ilość to coraz gorsza jakość (średnio). Z pojęcia zawodu wynika, że profesjonalista to nie tylko Geddes, DuChemin, McNally ale również Pan Ziutek z jedynego zakładu wideo-fotograficznego w okolicy, którego niska jakość usług rekompensuje tylko brak konkurencji. Klienci płacą, ale w pełni zachwyceni też nie są.

        1. Jeśli profesjonalista dostarcza produkt, który nie podoba się klientowi, to długo on profesjonalistą nie będzie. Z drugiej strony samo robienie dobrych zdjęć to za mało, żeby je sprzedać – White potwierdzi 🙂 U któregoś z fotografów widziałem taki fajny wykres kołowy, na którym było zaznaczone co ile czasu mu zabiera. Najmniej czasu poświęcał na fotografowanie – większość szła na marketing, obróbkę, księgowość, networking, spotkania z klientami itp.

          O, znalazłem, w wersji nieco jajcarskiej, ale to generalnie zgadza się z tym, co fotografowie całkiem serio mówią o swoim podziale czasu:
          http://www.aphotoeditor.com/wp-content/uploads/2011/12/QGwSz.jpg

  3. Ludzie mają coś takiego, że lubią dzielić, szufladkować, kategoryzować. W rzeczywistości zazwyczaj nie ma ostrych granic − są mniej lub bardziej łagodne przejścia. W fotografii można mówić o przenikaniu się różnych kategorii, o wzlotach i upadkach. A po mojemu to by było tak:

    Kategoria wybitnych fotografów− nieważne czy zarabiają na życie fotografią czy nie, fotografia jest ich życiem. Dla mnie to A. Adams, V. Munier czy G. Leśniewski.

    Kategoria profesjonalistów − fotografia jest ich zawodem, z niej żyją − są tu zarówno mistrzowie, artyści jak i rzemieślnicy; są świetni, są i patałachy. Chyba nie trzeba wymieniać przykładów.

    Kategoria amatorów − fotografują dla przyjemności; czasem się rozwijają, czasem nie; czasem są krytyczni, czasem wpadają w samozadowolenie; mogą być mistrzami, przeciętniakami, albo też partaczami. Fotografują dla siebie, najbliższych, zaistnienia w Internecie, zbierania pochwał… Takich są miliony.

    1. No tak, tutaj mamy przede wszystkim podział (znowu nieostry) na fotografię artystyczną i komercyjną. Obie mogą być realizowane na bardzo różnym poziomie jakościowym, niemniej ta druga powinna przynosić pieniądze (choć niektórzy artyści też się utrzymują ze sprzedaży swoich prac). Więc bez wątpienia można być zawodowym fotografem reklamowym czy zawodowym artystą. A czy można być profesjonalnym amatorem? Nie brzmi to trochę jak miękki kamień czy czarne światło?

      1. Piotrze, samo sformułowanie „profesjonalny amator” to jakoś mi jednak nie pasuje, brzmi jakoś sztucznie. Jeżeli już, to bardziej miękko – „amator z profesjonalnym podejściem do fotografii”. To znaczy, że ma dobrze opanowany, solidny warsztat, nie pokazuje byle czego (chociaż może mieć tego sporo) i jego zdjęcia można śmiało nazwać fotografiami czy pracami (termin jednak powszechnie nadużywany). Taki amator zazwyczaj jest ambitny, rozwija się, zwykle specjalizuje się, miewa nawet własny styl. Jednym jego prace mogą się podobać, innym nie, ale to już inna sprawa.

        Ot taka sobie akademicka dyskusja. Czy potrzebna? Może nie ma zbyt wielkiego sensu, ale nie można jej zabronić. A fotografia jest jaka jest i „idzie sobie jak sama chce”.

        1. Piotrze, samo sformułowanie „profesjonalny amator” to jakoś mi jednak nie pasuje, brzmi jakoś sztucznie. Jeżeli już, to bardziej miękko – „amator z profesjonalnym podejściem do fotografii”.

          Nie mógłbym się zgodzić bardziej 🙂 „Amator z profesjonalnym podejściem” – czyli amator, który nie jest profesjonalistą, ale ma pewne cechy, których oczekujemy od profesjonalisty. To jak kobieta z męskim charakterem, która oczywiście mężczyzną nie jest. Albo człowiek chytry jak lis, którego mimo pewnych lisich cech nikt do lasu nie wygoni. Mimo jednak pewnych cech owa kobieta nie jest mężczyzną, a człowiek – lisem.

          Taki amator zazwyczaj jest ambitny, rozwija się, zwykle specjalizuje się, miewa nawet własny styl. Jednym jego prace mogą się podobać, innym nie, ale to już inna sprawa.

          Bycie amatorem i bycie zawodowcem nie determinuje jakości tego, co się robi. Cały czas przypominam o źródłosłowie terminu amator.
          Choć… jak pokazują wyniki ankietek w niektórych Wizytach u mistrzów, istnieją pewne cechy, które sprawiają, że doskonałe zdjęcia profesjonalistów (doskonałość ich mierzona jest pieniędzmi, które ci profesjonaliści za nie otrzymują), które nie znajdują uznania w oczach fotoamatorów. Co zapewne jest tematem na inną dyskusję, jednak daje do myślenia.

          Ot taka sobie akademicka dyskusja. Czy potrzebna?

          Nie wiem, czy potrzebna. Chyba niewiele jest dyskusji, które są potrzebne. Mnie zainteresowała dziwna ewolucja znaczenia terminu „profesjonalista”, który w ciekawy sposób zaczyna być odrywany od „robienia czegoś jako profesji”.

      2. Dla mnie profesjonalny amator nie jest żadnym oksymoronem, też człowiek po prostu coś umie, ale nie sprzedaje tego, nie żyje z fotografi, ale żyje nią. Ale jak trzeba, to zrobi takie foty, że wszyscy „zawodowcy” płaczą z zazdrości. Jak w Siedmiu wspaniałych, Calvera też nie rozumiał i zapłakał. Ostatnio wielu takich profesjonalnych amatorów widziałem na wrzosowych warsztatach :-).

  4. Piotrze, Twoja odpowiedź/pytanie jest … jak by to powiedzieć bardzo tendencyjno/przesłuchaniowa. Czarne albo białe. Niestety świat i relacje między ludźmi są dalekie od tego schematu. Nikt tego nie wie po za wykonawcą i zleceniodawcą 🙂

    1. …ale właśnie dyskusja dotyczy sytuacji, gdy nie ma żadnej relacji między wykonawcą a zleceniodawcą, bo dotyczy to fotografów, którym nikt nic nie zleca i za nic nie płaci (lub przynajmniej nie płaci tyle, żeby mogli się z tego utrzymać – co jest dla mnie jakąś podstawą do mówienia, że ktoś wykonuje jakiś zawód. Zwany niekiedy profesją).

      1. No bo u nas wartość intelektualna np. fotografia nie ma znaczenia. A są ludzie robiący znakomite zdjęcia i znający się na rzeczy. Niestety nie mają szans z np. kafelkarzem, który za byle jakie odwalenie roboty (nie obrażając profesjonalistów) bierze sporo pieniędzy. Po prostu jako społeczeństwo tego nie doceniamy. Jesteśmy wielkim prawie czterdziestomilionowym europejskim państwem bez kultury. Niestety. Polscy fotografowie muszą zdobywać wszystko za granicą. Zmieniać imiona i nazwiska. Częściej się spotykam, że reprezentowani są przez obce galerie sztuki niż nasze. W zasadzie prawie w ogóle nie kojarzę polskich galerii, które to robią. A jednak w narodzie siła twórcza ogromna i utalentowana. Może stąd to się bierze? Mimo wszystko tworzą, ale w próżnię? Potem ktoś wygra zagraniczny konkurs i nagle wszyscy o nim napiszą.

        1. Wiedziałem, że wyjdzie z tego dyskusja na inny temat 🙂

          No bo u nas wartość intelektualna np. fotografia nie ma znaczenia. A są ludzie robiący znakomite zdjęcia i znający się na rzeczy.

          No są. I są utalentowanymi amatorami. Może nawet świetnymi fotografami, ale zawodowcami nie są, bo nikt im nie płaci za to, co robią.

          Niestety nie mają szans z np. kafelkarzem, który za byle jakie odwalenie roboty (nie obrażając profesjonalistów) bierze sporo pieniędzy.

          Zaraz, zaraz, a ten kafelkarz dlaczego bierze sporo pieniędzy? Bo robi coś, co jest potrzebne komuś do tego stopnia, że jest gotów za to zapłacić.
          Tutaj aż się prosi analogia z Nabrdalikiem. On jest stypendystą VII, ma spory dorobek, natomiast pieniądze robi na tym, co może jest z tego wszystkiego najmniej ciekawe, ale za co mu ktoś jest gotowy płacić.

          Po prostu jako społeczeństwo tego nie doceniamy. Jesteśmy wielkim prawie czterdziestomilionowym europejskim państwem bez kultury.

          Jeśli przez docenianie rozumiesz płacenie za fotografie tyle, ile dostaje Gursky, to owszem, nie doceniamy. Po części z powodów obiektywnych, bo u nas nie ma odpowiednio dużej grupy ludzi, która miałaby nadmiar pieniędzy, pozwalający kolekcjonować sztukę (w tym fotografię artystyczną).
          Część owego niedoceniania (objawiającego się niepłaceniem) to jednak też po części wina artystów. Rynek sztuki należy budować i to jest solidna praca, niekoniecznie mająca cokolwiek wspólnego z samym tworzeniem sztuki. Tu polecam Briota – on o tym trochę pisze.

          Niestety. Polscy fotografowie muszą zdobywać wszystko za granicą. Zmieniać imiona i nazwiska. Częściej się spotykam, że reprezentowani są przez obce galerie sztuki niż nasze. W zasadzie prawie w ogóle nie kojarzę polskich galerii, które to robią.

          Może dlatego, że u nas nie ma klientów z pieniędzmi na kolekcjonowanie sztuki? Nieśmiało chciałbym jeszcze zwrócić uwagę, że kolekcjoner sztuki to nie ten, co kupuje obrazek, żeby go powiesić na ścianie, ale ten, który inwestuje w sztukę – z założeniem, że wartość kupionych dzieł wzrośnie. To jednak też wymaga aktywnej pracy od artysty, który powinien rokować szanse, że będzie się rozwijał, angażował w budowę swojej pozycji na rynku sztuki, co da szansę na zwiększenie wartości jego prac za jakiś czas. To jest ta część pracy, którą artyści muszą wykonywać, jeśli chcą być artystami zawodowymi.
          A tak z ciekawości – kto z polskich fotografów musiał zmieniać nazwisko, żeby zaistnieć na Zachodzie?

          A jednak w narodzie siła twórcza ogromna i utalentowana. Może stąd to się bierze? Mimo wszystko tworzą, ale w próżnię? Potem ktoś wygra zagraniczny konkurs i nagle wszyscy o nim napiszą.

          Budowanie pozycji artysty to nie wygrywanie czasem jakiegoś konkursu. Myślę, że większość fotoamatorów fotografuje, bo lubi. Bo sprawia im to przyjemność, bo na potrzeby swoje i swoich znajomych lubią bawić się estetyką kadru, a jeszcze częściej – dokumentować chwilę, często bardzo osobistą.

  5. a ja powiem „po owocach ich poznacie”
    Ktoś kto daje świetne prace, takie jak ktoś potrzebuje i idąc gdzieś robić zdjęcia zawsze przyniesie zadowalający materiał (a nie np ze ślubu przyniesie zdjęcia nieostre albo do … kitu), kto zawsze stara się zrobić najlepiej jak się da w danych warunkach, ktoś kto rozumie ograniczenia jakie nakłada na niego posiadany sprzęt i np nie będzie próbował robić na siłę czegoś na siłę byle tylko zrobić – dla mnie będzie profesjonalistą 🙂

  6. „Już podrzucam 🙂

    Coś zatrzymała się na 2009 o ile dobrze obczaiłem 😉

    Tomasz Gudzowaty tez się wyniósł z Warszawy do Budapesztu z galerią 🙂

    „A tak z ciekawości – kto z polskich fotografów musiał zmieniać nazwisko, żeby zaistnieć na Zachodzie?”
    Np. można zajrzeć na stronę M. Stawiarza, ale tez inni. Czy musiał to nie mam pojęcia, ale sądzę, że się opłacało choć prawdziwych przyczyn nie znam. Tylko zmyślam.

    „Budowanie pozycji artysty to nie wygrywanie czasem jakiegoś konkursu.”
    Ja mam strasznie mocne wrażenie, że by o kimś napisały polskie media to najpierw ktoś musi być doceniony na tzw. Zachodzie. Dobrym przykładem jest T. Lazar. I on dokładnie o tym mówi. Nikt go nie chciał drukować, a żeby zarobić na swoje „prawdziwe” projekty robił reklamowe zdjęcia i śluby. Czyli co? Wychodzi na to, że profesjonalne jest robienie „kotleta” bo za to płacą, a skoro twórczość nie przynosi dochodu to nie jest profesjonalistą. Całkowite pokręcenie i wywrócenie do góry nogami. Tak to u nas jest. Czy np. David Noton trzaska po cichu profesjonalnie śluby by mógł pojechać do Toskanii i zrobić materiał do książki?

    „Może dlatego, że u nas nie ma klientów z pieniędzmi na kolekcjonowanie sztuki? Nieśmiało chciałbym jeszcze zwrócić uwagę, że kolekcjoner sztuki to nie ten, co kupuje obrazek, żeby go powiesić na ścianie, ale ten, który inwestuje w sztukę – z założeniem, że wartość kupionych dzieł wzrośnie.”

    Tak, tacy ludzie są, którzy kupując sztukę inwestują swoje pieniądze. Problem jest w tym, że zwykły Kowalski kupuje w supermarkecie plakat Hanny Montany i wiesza na ścianie, a nie np. zdjęcie K. Browki lub M. Koniuszego, czy też grafiki rokującego absolwenta ASP we Wrocławiu.

    1. Coś zatrzymała się na 2009 o ile dobrze obczaiłem
      No proszę, a tak ambitnie wyglądali 🙂 Nawet kiedyś tam byłem 🙂

      Np. można zajrzeć na stronę M. Stawiarza
      Hm, w galerii, która go reprezentuje w Szwajcarii nadal występuje w oryginalnej, niewymawialnej wersji: http://www.art-gallery-ryf.ch/index.php?pg=fotografen&ID=85
      a na FB zmienił sobie nazwisko – http://www.facebook.com/Martin.Stavars.Photography Nie wiem, może miał dość pytań, jak to się wymawia 🙂

      Ja mam strasznie mocne wrażenie, że by o kimś napisały polskie media to najpierw ktoś musi być doceniony na tzw. Zachodzie. Dobrym przykładem jest T. Lazar. I on dokładnie o tym mówi. Nikt go nie chciał drukować, a żeby zarobić na swoje „prawdziwe” projekty robił reklamowe zdjęcia i śluby. Czyli co? Wychodzi na to, że profesjonalne jest robienie „kotleta” bo za to płacą, a skoro twórczość nie przynosi dochodu to nie jest profesjonalistą.

      To jest bardzo dobry przykład 🙂 Bo Lazar nadal robi śluby. I owszem, po nagrodach za granicą zaczął być u nas bardziej znany, co nie nie znaczy, że mu się jakoś radykalnie poprawiło co do zleceń na artystyczne reportaże. Po WPP zainteresowała się nim galeria w Paryżu i tam można kupić jego zdjęcia. Czemu w Paryżu, a nie w Warszawie – chyba nie trzeba wyjaśniać 🙂
      Tu można kupić jego prace: http://www.clair.me/artists/tomasz-lazar/ I myślę, że on jest na dobrej drodze do zostania profesjonalnym artystą.

      Czy np. David Noton trzaska po cichu profesjonalnie śluby by mógł pojechać do Toskanii i zrobić materiał do książki?
      Nie, Noton pisze książki, żeby miał za co jeździć. I prowadzi kursy, także prywatne, i w ogóle łapie różne fuchy. Jak większość pejzażystów. Pejzażystom w ogóle się rynek posypał.

      Problem jest w tym, że zwykły Kowalski kupuje w supermarkecie plakat Hanny Montany i wiesza na ścianie, a nie np. zdjęcie K. Browki lub M. Koniuszego, czy też grafiki rokującego absolwenta ASP we Wrocławiu.

      No to dokładnie tak, jak Smith czy Schmidt na Zachodzie, których córki wieszają na ścianach tę samą Hannę Montanę. I to nie są klienci na fotografie – bo plakat kosztuje 25 zł (także plakat z fotografią – http://www.allposters.pl/-st/Fotografia-plakaty_c623_.htm ), a fotografia nawet młodego artysty – no, ile? A fotografia kolekcjonerska, nawet artystów młodych i obiecujących, to znowu inna półka cenowa i zupełnie inni klienci.
      No i teraz pytanie – kto ze znanych Ci fotografów podejmuje działania, aby trafić do takich klientów? Galerię sprzedającą zdjęcia Lazara już znasz. To teraz powiedz, gdzie mogę kupić zdjęcia innych polskich fotografów? Co oni robią, żeby być obecni na rynku sztuki (z dowolnej wielkości s na początku, ale z naciskiem na „rynku”)?

      1. „…gdzie mogę kupić zdjęcia innych polskich fotografów? Co oni robią, żeby być obecni na rynku sztuki (z dowolnej wielkości s na początku, ale z naciskiem na „rynku”)?”

        Coś jednak jest – są to giełdy organizowane w większych miastach. W ubiegłym roku prezes Łódzkiego Towarzystwa Fotograficznego (nie należę, nigdzie nie należę) zaproponował mi, żeby „coś dać”. No ale co? A tego nikt nie wie, bo nigdy „nie widomo co da się sprzedać”. Wiadomo, wiadomo – sprzedaje się nazwisko. Dałem, ale nie poszedłem, bo byłem małej wiary. I co? ceny wywoławcze od 80-100 do chyba 1000 zł. Sprzedano wszystkie (chyba) trzy fotografie jednego/jednej czy dwóch autorów po kilkaset czy tysiąc kilkaset zł (chyba, bo słabo pamiętam). Kupiono zdjęcia dziwne, których jednak bym nie powiesił nawet w korytarzu. Cóż – nie mam wyrobionego smaku, nie jestem też kolekcjonerem.
        Moje nie poszły, co było oczywiste, ale satysfakcję miałem niesamowitą – prezesa też nie poszły. Sprzedano kilka procent, może 5% wystawianych fotogramów. To tak tylko dla ilustracji łódzkiego rynku, ale może w stolicy…

        1. Znaczy – raczkuje u nas coś, co na Zachodzie nazywa się festiwalami sztuki, a co podobno jest bardzo poważnym źródłem dochodów dla fotografów od fotografii artystycznej. Kiedyś czytałem spory poradnik któregoś z fotografów na temat tego co wystawiać, jak prezentować, jak rozmawiać ze zwiedzającymi/kupującymi itp. Całkiem konkretny kawał wiedzy, wykraczający poza „daj coś” 🙂
          Z tego, co piszesz, wynika, że poszła fotografia kolekcjonerska, a nie zdjęcia dla osób, które chcą mieć coś ładnego na ścianie w domu czy biurze. No cóż, świat kolekcjonerów sztuki jest bardzo osobny od konsumentów sztuki, a twórcy sztuki (przez dowolnej wielkości s), w tym fotografowie, to jeszcze inna rzeczywistość.

  7. „No to dokładnie tak, jak Smith czy Schmidt na Zachodzie, których córki wieszają na ścianach tę samą Hannę Montanę. I to nie są klienci na fotografie – bo plakat kosztuje 25 zł”
    No właśnie. A tu chodzi o to by polski Kowalski „czyli Smith czy Schmidt na Zachodzie” wiedział co kupować. Nie dzieciakom tylko sobie. Coś wartościowego i estetycznego. To się powolutku rusza u nas, wiadomo, że nie jest to pułap tysięcy euro, ale kilkuset zł w górę. To taki segment, którego w Polsce nie było, a teraz się tworzy. Powoli wychodzi z podziemia. Masa ludzi już się pozachwycała lodówkami, telewizorami i podgrzewanymi podłogami. Teraz przyszedł czas na coś więcej 🙂

    „Dałem, ale nie poszedłem, bo byłem małej wiary”
    Twój błąd 😀

    „No i teraz pytanie – kto ze znanych Ci fotografów podejmuje działania, aby trafić do takich klientów? Galerię sprzedającą zdjęcia Lazara już znasz. To teraz powiedz, gdzie mogę kupić zdjęcia innych polskich fotografów?”

    To jakiś tendencyjny żart? Oczekujesz oferty w warzywniaku? 😉

    „Kupiono zdjęcia dziwne, których jednak bym nie powiesił nawet w korytarzu.”

    Jest sporo osób, które wiedzą co jest dobre. Po prostu patrzą i wiedzą. Jak w malarstwie i grafice. Niestety to nie ma nic wspólnego z portalami foto.

    1. No właśnie. A tu chodzi o to by polski Kowalski „czyli Smith czy Schmidt na Zachodzie” wiedział co kupować. Nie dzieciakom tylko sobie. Coś wartościowego i estetycznego.

      No przecież wie 😉 – Hanę Montanę, Lady Gagę i „Titanica” na DVD. Jeśli chodzi o masowe gusty to już dogoniliśmy Zachód 🙂

      To się powolutku rusza u nas, wiadomo, że nie jest to pułap tysięcy euro, ale kilkuset zł w górę. To taki segment, którego w Polsce nie było, a teraz się tworzy. Powoli wychodzi z podziemia. Masa ludzi już się pozachwycała lodówkami, telewizorami i podgrzewanymi podłogami. Teraz przyszedł czas na coś więcej

      Może i coś się rusza, ale z pewnością nie na taką skalę, o jakiej piszesz. Masowy konsument ma masowy gust. Gdyby w tym guście mieściła się fotografia artystyczna (nawet przez bardzo małe a), to mielibyśmy sporą ofertę fotografii w Carefourach i Biedronkach.
      Nie wierzysz, to zrób eksperyment: weź swoje najpopularniejsze, najwyżej oceniane na portalach fotograficznych zdjęcie i wstaw na Fotka.pl. Poznasz masowy gust i opinię Kowalskiego o fotografii.

      To jakiś tendencyjny żart? Oczekujesz oferty w warzywniaku? 😉

      Żaden żart. Jeśli fotografowie mają sprzedawać fotografie, to te fotografie muszą być wystawione na sprzedaż. To gdzie one są wystawione? Aleksander przywołał jedną możliwość, galerie wystawiające prace Lazara i Stawiarza też były. No ale dalej nie wiem, gdzie mam kupić za znacznie mniejsze pieniądze fotografie autorów mniej renomowanych i znanych.
      To mi przypomina żart o Icku, który przez 30 lat codziennie modlił się do Jahwe, żeby zesłał wygraną w totolotka. W końcu Jahwe nie wytrzymał, niebiosa się otworzyły i zagrzmiał głos: „Icek, ty mi daj szansę, ty wreszcie wypełnij kupon!”.

      „Kupiono zdjęcia dziwne, których jednak bym nie powiesił nawet w korytarzu.”

      Jest sporo osób, które wiedzą co jest dobre. Po prostu patrzą i wiedzą. Jak w malarstwie i grafice. Niestety to nie ma nic wspólnego z portalami foto.

      No tak, na portalach foto nie siedzą klienci na fotografie, tam siedzą twórcy fotografii. Natomiast trochę obawiam się, że ci, którzy na tej giełdzie kupili zdjęcia, to są jednak ci, którzy się znają, a przynajmniej starają się znać. Zapewne poszły fotografie kolekcjonerskie osób o wyrobionym nazwisku, które rokują jakieś szanse zwrotu inwestycji w nie.
      Nie poszły zdjęcia po prostu ładne, takie do powieszenia na ścianie w biurze czy gabinecie drogiego dentysty, bo pewnie taka klientela na tę giełdę nie przyszła. To są zupełnie różne kręgi: masowy konsument, fotograf, klient na ładne zdjęcia na ścianę i kolekcjoner fotografii artystycznej.

      1. „No ale dalej nie wiem, gdzie mam kupić za znacznie mniejsze pieniądze fotografie autorów mniej renomowanych i znanych.”

        Cóż, normalnie. Tak jak się je zwyczajnie kupuje. To jest sprawa, która wymaga masę roboty i raczej nikt nie będzie się dzielił swoimi doświadczeniami i strategią dotarcia do klienta. To zajmuje dużo więcej czasu i myślenia niż jakieś tam fotografowanie 😉

        „Nie poszły zdjęcia po prostu ładne, takie do powieszenia na ścianie w biurze czy gabinecie drogiego dentysty,”

        Cholera jasna, zawsze miałem moją dentystkę za drogą, a nie ma żadnych ładnych obrazków na ścianie. Muszę z nią poważnie porozmawiać 😀

        „Może i coś się rusza, ale z pewnością nie na taką skalę, o jakiej piszesz. Masowy konsument ma masowy gust. Gdyby w tym guście mieściła się fotografia artystyczna (nawet przez bardzo małe a), to mielibyśmy sporą ofertę fotografii w Carefourach i Biedronkach.”

        To jest właśnie taki przykład, który jest fikcją. Ale jest wygodny. Dla firm od badań socjologiczno-statystycznych i ich klientów. Potem się dziwią, że to nie bangla w pewnych aspektach. Założenie, że masowy polski klient jest idiotą i wpada w owczy pęd jest już nieskuteczne. Nasz kraj błyskawicznie się zmienia. Szybciej niż się wielu wydaje. Wiele osób nauczyło się liczyć złotówki i wiele osób wymaga czegoś więcej pod każdym względem. Podam przykład, który chyba oboje znamy. Książka duChemina „Język fotografii” i ostatnia pozycja Mroczka. Kupiłem oczywiście obie, ale jedną przeczytałem. Tą która nie ma paprochów na panoramach i jest próbą rozgryzienia własnych intencji i analizy własnych poczynań. Ta jest ciekawa bo warto poznać takie myślenie i doceniam umiejętność przekazania tego czytelnikowi. Czy czegoś się nauczyłem? Tak, zawsze warto dać z siebie wszystko i do końca dbać o perfekcyjność. Tzw. profesjonalizm w moim pojęciu.

        1. Cóż, normalnie. Tak jak się je zwyczajnie kupuje. To jest sprawa, która wymaga masę roboty i raczej nikt nie będzie się dzielił swoimi doświadczeniami i strategią dotarcia do klienta. To zajmuje dużo więcej czasu i myślenia niż jakieś tam fotografowanie

          Sprzedawanie – tak. Kupowanie nie powinno wymagać czasu ani myślenia. Jeśli informacja, gdzie kupić czyjąś pracę, jest obwarowana tajemnicami, to ja się nie dziwię, że kupujących brak 🙂

          Cholera jasna, zawsze miałem moją dentystkę za drogą, a nie ma żadnych ładnych obrazków na ścianie. Muszę z nią poważnie porozmawiać

          Chyba musisz 😉 Nasz dentysta dba o wystrój i ma obrazki na ścianach. Przy czym „stara się” nie oznacza „udaje mu się”, bo część obrazków to naprawdę ładnie zrobione i świetne technicznie zdjęcia sztucznych szczęk, zębów itp. – wszystko na płatkach kwiatów, ładnie zaaranżowane i oświetlone. A część to pejzaże – kompozycyjnie ładne, ale jakościowo straszliwe, prawdopodobnie kupione z jakiegoś sztoka w najmniejszej rozdzielczości i drukowane na A4.
          Jak widać mój dentysta dorósł do kupowania fotografii, tylko jakby mu jeszcze wiedzy i gustu brakuje, a Twoja dentystka jest przed tym etapem 🙂

          To jest właśnie taki przykład, który jest fikcją. Ale jest wygodny. Dla firm od badań socjologiczno-statystycznych i ich klientów. Potem się dziwią, że to nie bangla w pewnych aspektach. Założenie, że masowy polski klient jest idiotą i wpada w owczy pęd jest już nieskuteczne.

          Założenie, że masowy klient jest idiotą, jest nieskuteczne. W ogóle łączenie gustu z inteligencję jest nieskuteczne. Masowy klient ma masowy gust, co ma się nijak do jego inteligencji. Obrażanie się na masowego klienta, że nie rozumie i nie docenia wyższej sztuki też jest nieskuteczne. Wiara, że ze wzrostem zamożności społeczeństwa automatycznie nastąpi masowa edukacja estetyczna jest mocno życzeniowa.

          Wiele osób nauczyło się liczyć złotówki i wiele osób wymaga czegoś więcej pod każdym względem. Podam przykład, który chyba oboje znamy. Książka duChemina „Język fotografii” i ostatnia pozycja Mroczka.

          Mówisz o tych autorach, których pod względem popularności Scott Kelby bije na głowę? 😉

  8. „Sprzedawanie – tak. Kupowanie nie powinno wymagać czasu ani myślenia.”
    Taaak? To dlaczego czasopisma wszystkie pierwsze strony zapełniają testami produktów?

    „Mówisz o tych autorach, których pod względem popularności Scott Kelby bije na głowę? ;)”
    Mam jego 3 książki. Kupiłem kiedyś w zestawie. Są w piwnicy ktoś chce? Za darmo oddam 😀

    Odnośnie Nabrdalika to jest takie pokrętne mediomanipulowanie tak naprawdę. To nie jest wielka cena. Jest spora, ale nie jakaś wygórowana. Mnie nie dziwi. Miałem nawet kilka tych zdjęć w „rękach” robota pierwsza klasa.

    1. „Sprzedawanie – tak. Kupowanie nie powinno wymagać czasu ani myślenia.”
      Taaak? To dlaczego czasopisma wszystkie pierwsze strony zapełniają testami produktów?

      Nie rozumiem. Zresztą to i tak nieprawda, bo my testy mamy z przodu, DC i ś.p. Fotografia i Aparaty Cyfrowe – z tyłu, a Foto-kurier kiedyś miał wszędzie 😉
      Natomiast może wróćmy do tematu: podobno utalentowani rodzimi fotografowie nie zaczepieni w galeriach artystycznych nie mogą sprzedać swoich zdjęć. Moje pytanie brzmi: a w ogóle próbują coś sprzedać?

      Odnośnie Nabrdalika to jest takie pokrętne mediomanipulowanie tak naprawdę.

      Zadyma wokół Nabrdalika jest pyszna 🙂 To jest jakby ciąg dalszy myślenia, że zdjęcia powinny być za darmo, bo to przecież żadna robota i żadna wartość. Tylko teraz zamiast oczekiwania, że fotograf odda zdjęcie za 5 zł jest pretensja, że ktoś sprzedał 120 zdjęć za więcej niż… no, właśnie, ciekawe ile byłoby powszechnie akceptowalne? Wyraźnie 1500 zł za sztukę portretu jest trudne do przełknięcia.
      Choć, tak na marginesie, to jestem przekonany, że gdyby Nabrdalik nie fotografował kandydatów z PiS-u, tylko np. od Palikota czy z SLD, to nikomu nie musiałby się tłumaczyć.

      1. Nie napiszę nic odkrywczego, ale cały ten szum wokół kwoty, jaką ktoś zapłacił za 120 zdjęć wynika z prostego faktu. Przecież każdy może takie zdjęcia cyknąć. Co za problem? Fotografuje już prawie każdy. Sam zawodowo się z tym spotykam, chociaż nie ma to nic wspólnego z fotografią. Gdy widzi się efekt pracy zatrudnianych studentów V roku, (bo są tańsi) to ręce opadają. Na wydruku czy w PDF-ie efekt ich pracy wygląda tak samo. Ciąg literek i cyferki. Wygląda tak samo dla kogoś, kto tylko rzuci okiem, a nie usiłuje z tego wyciągnąć jakieś informacje.

        Zadyma wokół Nabrdalika jest pyszna. To jest jakby ciąg dalszy myślenia, że zdjęcia powinny być za darmo, bo to przecież żadna robota i żadna wartość

        A ile szumu było wokół informacji, że „Rhine II” Andreasa Gursky’ego poszło za 4,3 mln dolarów? I to nie gdzie indziej tylko na portalach fotograficznych można było spotkać komentarze typu „Nie dałbym złotówki za coś, co sam mógłbym zrobić”. I pisali w tym stylu ludzie z jakąś tam świadomością fotograficzną, zaawansowani fotoamatorzy.

        Lekarzem, prawnikiem, pilotem odrzutowca nie każdy może być, ale fotografem? Każdy 🙂

  9. „To jest jakby ciąg dalszy myślenia, że zdjęcia powinny być za darmo, bo to przecież żadna robota i żadna wartość.”

    Tak, nawet takie widoczki jakie ja sobie robię są okupione wydatkami, planowaniami, wysiłkiem fizycznym, marznięciem, poceniem się, wpadaniem pod lód itd. Nabrdalik zrobił robotę, która np. na mnie robi wrażenie. Ogarnięcie takiej masy i zrobienie dobrego materiału świadczy o jego zawodostwie (profesjonaliźmie) bo widać, że ma i zdolności organizacyjne, biznesowe, i powiedziałbym psychologiczne. Praca jednak z ludźmi na stołkach i ich ego.

    „Choć, tak na marginesie, to jestem przekonany, że gdyby Nabrdalik nie fotografował kandydatów z PiS-u, tylko np. od Palikota czy z SLD, to nikomu nie musiałby się tłumaczyć.”
    Tak, a na pewno nie byłoby takiego rozdmuchania sprawy 🙂

    „Nie rozumiem. Zresztą to i tak nieprawda, bo my testy mamy z przodu, DC i ś.p. Fotografia i Aparaty Cyfrowe – z tyłu, a Foto-kurier kiedyś miał wszędzie ;)”

    Nie chciałbym w to wchodzić bo kupuję często te wszystkie produkty + Foto. Tą walkę rynkową pozostawiam Wam, a ten blog traktuję jako odrębną część 🙂

    „Natomiast może wróćmy do tematu: podobno utalentowani rodzimi fotografowie nie zaczepieni w galeriach artystycznych nie mogą sprzedać swoich zdjęć. Moje pytanie brzmi: a w ogóle próbują coś sprzedać?”

    Wystarczy wejść na ich strony internetowe. Jest jakiś problem z kupnem zdjęć?

    1. Ogarnięcie takiej masy i zrobienie dobrego materiału świadczy o jego zawodostwie (profesjonaliźmie) bo widać, że ma i zdolności organizacyjne, biznesowe, i powiedziałbym psychologiczne. Praca jednak z ludźmi na stołkach i ich ego.

      Właśnie. Umiejętności biznesowo-organizacyjne to jest to, o czym przeważnie fotoamatorzy nie myślą, kiedy porównują swoje prace do prac zawodowców.
      I jestem ciekaw, czy ten szum wokół Nabrdalika zaowocuje większym zrozumieniem dla pracy fotografa, a przynajmniej akceptacją faktu, że za fotografie trzeba płacić, czy wręcz przeciwnie – pogłębi tendencję do lekceważenia tego zawodu, a stawki pójdą jeszcze w dół, choćby dlatego, że zleceniodawcy będą się bali, że wyjdą na jeleni, którzy przepłacają, gdy o nich napisze NaTemat.

      Wystarczy wejść na ich strony internetowe. Jest jakiś problem z kupnem zdjęć?

      Wystarczy… A kto wie, że oni mają w ogóle strony internetowe, kto wie, że robią fajne zdjęcia? Fotografowie oczywiście. Ale ustaliliśmy już, że fotografowie to nie są klienci na kupowanie cudzych zdjęć. Więc skąd potencjalny klient, który nie jest fotografem, a więc nie zagląda ani do DFV, ani DC, nie ściąga CameraPixio, nie biega po 1x ani FotoFerii ma wiedzieć, że Stawiarz czy White robią fajne zdjęcia, które można by powiesić u siebie w biurze?
      Postaw się w sytuacji potencjalnego klienta. Skąd on ma wiedzieć, gdzie znaleźć fajne zdjęcia?

      A pomijam zupełnie jeszcze jedną sprawę, może nieoczywistą dla początkującego klienta, klienta in spe, ale bardzo istotną dla kogoś, kto już coś kupił. Otóż kwestia brzmi – jaką jakość mają te zdjęcia w dużym formacie? W galeriach internetowych jest mnóstwo ładnych fotek, które w internecie wyglądają ślicznie, ale już A4 wygląda tak sobie. Błędy w technice fotografowania, obróbka na skróty – w 800×600 to się da zamaskować, ale na papierze wylezie.

      1. Uj, na papierze strasznie wyłazi. Ale dentystka jednak tego nie widzi 😉 Pracę z papierem polecam. Mnie to bardzo dużo nauczyło i z roku na rok robię postępy. System połączony, statyw, umiejętna obróbka i wyostrzanie robi pozytywny efekt.

        „Błędy w technice fotografowania, obróbka na skróty – w 800×600”
        No, przykłady widać dość często.

        „Postaw się w sytuacji potencjalnego klienta. Skąd on ma wiedzieć, gdzie znaleźć fajne zdjęcia?”

        M. Stawiarz dosyć się mocno pokazuje w wielu miejscach i trafiając na jego stronę, i ndmagazine sprawa jest prosta. Nie będzie to jednak nigdy oferta typu krzyk z supermarketu. Klient na zdjęcia jest specyficzny, co nieco wie. Wie też gdzie szukać. Określenie „targetu” potencjalnego klienta jest sednem działania marketingowego mz.

        1. Określenie „targetu” potencjalnego klienta jest sednem działania marketingowego mz.

          W pełni się zgadzam. I dlatego, choć Stawiarzowi życzę jak najlepiej, jakoś nie bardzo widzę punktu wspólnego odwiedzających ndmagazine (interesujący dla fotografów) i kupujących odbitki.

  10. „jakoś nie bardzo widzę punktu wspólnego odwiedzających ndmagazine (interesujący dla fotografów) i kupujących odbitki.”

    Ja nie widzę tam nic zbytnio interesującego dla fotografów no, może dla początkujących. Natomiast widzę pewne działania marketingowe.

    1. Wywiady z fotografami na temat ich drogi artystycznej i poradniki fotografowania pejzażu są interesujące raczej tylko dla fotografów. Owszem, to jest pewne działanie marketingowe, tylko ono ma szansę trafić do tych, którzy z pewnością odbitek nie kupią. Może Stawiarz robi coś jeszcze, żeby sprzedawać odbitki, ale to, co widać, to jest sprzedawanie butów szewcom.

  11. Wśród kolekcjonerów, obok znających się na fotografii (cokolwiek to znaczy), chyba wcale niemało jest ludzi traktujacych taki zakup głównie/jedynie jako lokatę kapitału albo też snobistycznie. Wszyscy oni część zakupionych fotogramów wieszają jednak na ścianie – bo smakują obraz przy kawie czy cygarze, bo chcą zaimponować gościom nazwiskiem autora, bo chcą wygrać konkurencję z im podobnymi, b0…
    Ale wcale niemało jest kupujących po prostu w celu powieszenia na ścianie – bo temat jest dla nich ważny, bo fotogram im sie podoba ze względów estetycznych, bo pasuje do wystroju. Miałem czasem właśnie takich kupujących (po wystawie). I też dziwiłem się czasem co do wyboru, jak np. w przypadku wielkiej beżowej ćmy. Okazało się, że idealnie pasuje do kolorystyki salonu. Żeby było jasne – nie fotografuję, żeby sprzedawać, zatem nie celuję na kolekcjonerów ani „kolekcjonerów”. Ale tak sobie myślę, że fotoamator mógłby często zaspokoić potrzeby przeciętnego Polaka na obrazek do powieszenia na ścianie. To zupełnie inny segment rynku z niską ceną/wartością jednostkową (kilkadziesiąt – kilkaset zł), który też warto rozwijać. Trzeba konkurować z oprawionymi, gotowymi obrazkami z marketów. To jest proces powolny, taka „praca u podstaw”. Możliwość zetknięcia się fotografa amatora z potencjalnym kupującym dają lokalne wystawy – nie w wielkich galeriach, ale np. w domach kultury, bibliotekach i gdziekolwiek chcą nas wystawiać. Lokalne giełdy to jednak wyższy segment – dobrze „mieć już nazwisko”. Tam rzeczywiscie zwykle przychodzą ludzie, którzy wiedzą czego chcą. A co z promocją fotografii w szkołach? Warto by szerzej młodzieży przybliżać estetykę fotografii, głód na dobre zdjęcia. Oni nie kupią, ale w przyszłości będą sami robić dobre zdjęcia, chodzić do galerii, na wystawy i być może kupować. Znowu powolna „praca u podstaw”, ale owocująca szerzej wyrobieniem smaku i potrzeb w zakresie fotografii.

    P.S. Wydaje mi się, że to jest jeden z ciekawszych szturchańców Piotra.
    Aleksander

    1. Nie mógłbym zgodzić się bardziej! Dopowiem tylko kilka kwestii:

      Wśród kolekcjonerów, obok znających się na fotografii (cokolwiek to znaczy), chyba wcale niemało jest ludzi traktujacych taki zakup głównie/jedynie jako lokatę kapitału albo też snobistycznie.

      Owszem, to jest ta grupa, która postrzegana jest jako najbardziej klasyczny klient na kupno fotografii. Ale… no właśnie, dla nich fotografia to przede wszystkim inwestycja, a więc uprawiają swego rodzaju grę na rynku sztuki, obstawiając, „akcje” którego autora wzrosną. Myślę, że oni lubią fotografie, które kupują – gdyby nie lubili, to są inne sposoby inwestowania pieniędzy.

      Ale wcale niemało jest kupujących po prostu w celu powieszenia na ścianie – bo temat jest dla nich ważny, bo fotogram im sie podoba ze względów estetycznych, bo pasuje do wystroju.

      I, co istotne, to jest zupełnie inna grupa niż kolekcjonerzy-inwestorzy. Co też ważne – oni szukają innych fotografii i innych autorów. Artyści funkcjonujący na rynku kolekcjonerskim są dla nich za drodzy, podejrzewam też, że są zbyt hermetyczni. Ale też może być tu jeszcze inna kwestia – przecież prawdziwy artysta zejdzie z miejsca na zawał, gdy usłyszy pytanie: „A ma pan coś bardziej beżowego, żeby mi do kanapy pasowało?” 🙂
      Żarty żartami, ale to jest nisza do zagospodarowania przez osoby bez przesadnego wyobrażenia o sobie jako artystach, a szczególnie o Artystach 🙂

      Możliwość zetknięcia się fotografa amatora z potencjalnym kupującym dają lokalne wystawy – nie w wielkich galeriach, ale np. w domach kultury, bibliotekach i gdziekolwiek chcą nas wystawiać.

      Ja bym tutaj nawet nie lekceważył „warzywniaków”. Fakt, że trudno sobie wyobrazić warzywniak dostatecznie przestronny, żeby starczyło tam miejsca na prezentacje fotografii, ale w pewnej niedalekiej cukierni wisiały obrazy. Malowała je córka właścicielki – nie były to jakieś wybitne dzieła, ale całkiem sprawne i z pewnością trafiały w niejeden gust (stylistyka – manga). Czasem właśnie ktoś kupował któryś z obrazów i na jego miejsce pojawiał się następny.

      Wydaje mi się, że to jest jeden z ciekawszych szturchańców Piotra.

      A dziękuję pięknie!

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *