Morze Czarne o świcie

Nie widziałem fotografii Gursky’ego

Nie widziałem fotografii Andreasa Gursky’ego. Wiem, powinienem się wstydzić. Facet sprzedaje najdroższe na świecie zdjęcia, sam poprawia swoje rekordy finansowe, a ja nie widziałem? No nie. Wiem, to brzmi dziwnie. Wszyscy widzieli. I wszyscy mają wyraziste opinie. A ja nie widziałem. I jeśli mam jakąś opinię, to bardzo warunkową, z wieloma zastrzeżeniami, poczynając od najważniejszego, że nie widziałem tych fotografii. Tak, przyznaję się. NIE WIDZIAŁEM FOTOGRAFII ANDREASA GURSKY’EGO.Morze Czarne o świcie

Dobrze, dobrze, proszę mi nie podawać linków do stron, gdzie są są jakieś obrazki podpisane „Rhein II” czy ten najnowszy hit „Chicago Board of Trade III”. To widziałem. Ale to nie są fotografie Andreasa Gursky’ego. To są zgrubne JPEG-owe aproksymacje tych fotografii. Gursky nie sprzedaje za miliony dolców plików w formacie JPEG i rozdzielczości 800×560. Ani żadnych innych plików. Sprzedaje fotografie wydrukowane w rozmiarze jakieś 2×4 metry. I tych fotografii nie widziałem. A ponieważ nie widziałem ich, nie mam na ich temat wyraźnej i jednoznacznej opinii.

Rozmiar w fotografii ma znaczenie. Znaczenie ma też nośnik, sposób prezentacji, a nawet otoczenie, w jakim zdjęcie jest prezentowane. To ostatnie ma szczególne znaczenie. W zatłoczonym internecie, obok banerów, ramek, kolorowych napisów zdjęcie zupełnie inaczej się odbiera niż na pustej, jasnej ścianie. W internecie obrazek musi się przebić przez zgiełk barw i kształtów, mały rozmiar sprawia, że rzucają się w oczy proste kompozycje, nasycone kolory, silne kontrasty. Na dużym papierze taka prosta kompozycja, wyrazistość uzyskana przez ograniczenie subtelności jest… nudna, niekiedy banalna, bywa że nachalna. Na papierze lepiej sprawdzają się subtelności i niuanse, zwłaszcza jeśli – inaczej niż przy zdjęciach internetowych – mamy na nie patrzeć dłużej niż 3,5 sekundy.

Nie wiem, czy podoba Wam się fotografia u góry, ale jej nie widzicie. Widzicie JPEG-ową aproksymację zdjęcia, które ma 60×42 cm i podkład z barytowego papieru Ilforda. Internetowa aproksymacja a fotografia na dużym papierze to dwa różne twory. Czasem jeden wygląda lepiej, innym razem drugi. Bardzo zależy.

Proponowałem, żeby zdjęcie powyżej nazywało się „Ogórki”, ale Ewa zdecydowała (to jej zdjęcie), że będzie się nazywać „Morze Czarne o świcie”. A jak kiedyś zobaczę fotografie Gursky’ego, to nie omieszkam podzielić się opinią.

  1. Widzę, że moje działania na FB mają reperkusje na Szturchańcu 😉 To napisz mi jeszcze Piotrze jedno. Aby uzyskać reprodukcję na papierze powiedzmy 3x2m, do prezentacji w galerii sztuki, czyli można oglądać z bliska, jakiej matrycy należałoby użyć? By jakość była właściwa. Np w moim „Rolniczym kwadransie” żeby były wyraźne kłosy zboża? 😉

    1. O ile mi wiadomo, Gursky stosuje wielki format, później to skanuje i edytuje komputerowo, a dopiero z tego idą te wielkie wydruki. Ale nie wiem, na ile walczy o to, aby widoczne były drobne detale po wsadzeniu nosa w zdjęcie. Jak pisałem – nie widziałem fotografii Gursky’ego. 🙂
      Jeśli Ty przy rozmiarze 3×2 metry chcesz mieć szczegóły widoczne po wsadzeniu nosa, to nie ma takiej matrycy. Ale są metody. 🙂 Metoda nazywa się panorama mozaikowa, przy czym jeśli chcesz takie pole zboża w ten sposób składać, to wysoce wskazana byłaby bezwietrzna pogoda. Ale naprawdę bezwietrzna. A i wówczas zalecałbym wykonanie takiej panoramy za pomocą głowicy automatycznej, np. firmy Epic, bo nie będziesz dość szybki, żeby Ci się w kadrze nic nie zmieniło.

  2. W temacie wydruków…jakie wrażenia z książki-Marketing fotografii artystycznej,Briota…czy jego rady można przenieść na nasz dziadowski rynek 🙂

    1. I tak, i nie. Porady dotyczące drukowania zdjęć, oprawy, prezentacji, pakowania – jak najbardziej tak. Natomiast informacje o technikach sprzedaży i marketingu – nie bardzo, bo dotyczą rynku, którego u nas nie ma. Briot działa na rynku, hm, popularnej fotografii artystycznej. To coś całkiem innego niż rynek, na którym działa Gursky. Zresztą ten rynek Gursky’ego też u nas… nie, nie raczkuje; wykazuje ruchy płodowe. Natomiast rynku na dobrą fotografię, którą kupuje się za setki, może tysiące złotych (a nie tysiące do dziesiątek i setek tysięcy), a następnie wiesza w gabinecie, dekoruje biuro itp. u nas w ogóle nie ma. Co jest, oczywiście, złą wiadomością, ale też okazją. Bo jak nie ma rynku, to jak go stworzysz, będzie Twój. 🙂

  3. Zatem metoda Gurskyego jest prostsza, ponieważ robi jedno zdjęcie i odpada zajęcie z późniejszym składaniem. Wymaga jedynie posiadania aparatu BF. Skanowanie można zlecić. Oczywiście koszty powstania zdjęcia są spore, bo i wydruk oraz oprawa też swoje kosztują. Ale też autor liczy na odpowiednie zyski ze sprzedaży 🙂

  4. Chyba Briot nas podsłuchuje (PRISM-em, zapewne) i wrzucił coś na temat:
    http://networkedblogs.com/MS5D9
    Szczególnie podoba mi się kawałek:
    When students ask me ‘how do I become rich and famous?‘ my standard answer is ‘try getting rich first and see if that does it.‘

  5. Ciekawy problem. Rzeczywiście, te fotografie, które podglądamy w internecie dalekie są od ideału (kolor, szczegóły, wrażenie…). To oczywiste, chociaż nie powszechne przeświadczenie. Trzeba chodzić na wystawy foto!
    Ale nie popadajmy w skrajność. Oglądam dużo albumów z reprodukcjami obrazów, bo nie mogę być we wszystkich muzeach na świecie. Czy to znaczy, że nie mogę wypowiedzieć się o obrazie (pardon: jego reprodukcji). Może teza kontrowersyjna, ale ten papier foto czy płótno malarskie, to jednak tylko nośnik dzieła. Tak jak z płytą na dobrym sprzęcie hi-fi, a tę samą płytą słuchaną przez radio. Istotą jest samo dzieło, nośnik tylko zwiększa komfort odbioru. Nasza kultura skazuje nas na reprodukcje, oryginały są dostępne jednak nielicznym.
    Wracając do pracy Gurskiego; z pewnością fotografia powie mi więcej, ale nawet internetowa reprodukcja pozwoli ocenić kompozycję. Może cena tej foty (dzieła?) sprawia, że jesteśmy trochę bezradni wobec oceny? Może szukamy wartości w kontekście dzieła nie w nim samym?

    1. Czy to znaczy, że nie mogę wypowiedzieć się o obrazie (pardon: jego reprodukcji).

      Oczywiście, że możesz. Ale dobrze mieć świadomość, że wypowiadasz się o jakiejś reprodukcji, będącej mniej lub bardziej odległym przybliżeniem oryginału. Plik kilkaset na kilkaset pikseli pracy, która ma parę metrów kwadratowych, jest bardzo zgrubnym przybliżeniem.

      Może teza kontrowersyjna, ale ten papier foto czy płótno malarskie, to jednak tylko nośnik dzieła.

      Tylko… 🙂 Ja bym się nie odważył wypowiadać na temat precyzji ręki malarza na podstawie internetowych miniaturek, choć oczywiście płótno to tylko nośnik… 🙂

      Tak jak z płytą na dobrym sprzęcie hi-fi, a tę samą płytą słuchaną przez radio.

      …i tak, jak z koncertem symfonicznym słuchanym w sali koncertowej? 🙂

      Wracając do pracy Gurskiego; z pewnością fotografia powie mi więcej, ale nawet internetowa reprodukcja pozwoli ocenić kompozycję.

      W tym rzecz, że kompozycję trudno abstrahować od nośnika i rozmiaru. Co powiesz o kompozycji „Bitwy pod Grunwaldem” na podstawie tego przybliżenia: http://www.okazje.info.pl/okazja/dom-i-ogrod/wally-piekno-dekoracji-obraz-bitwa-pod-grunwaldem-jan-matejko.html ?

      Może szukamy wartości w kontekście dzieła nie w nim samym?
      Mnie się prace Gursky’ego podobają, choć jestem świadom, że widziałem tylko ich namiastki.

  6. Mnie też się jego prace podobają.
    A uśmiałem się oglądając „Bitwę pod Grunwaldem” na zadanej przez Ciebie Piotrze, miniaturze. I rzeczywiście wolę koncert niż radio i płytę 🙂 Chociaż łatwiej i taniej kupić dziś płytę niż bilet na koncert.

    Ale z drugiej strony pamiętam wrażenia z oglądania „Mona Lisy” w Luwrze w otoczeniu tłumu głośnych Japończyków, czy oglądane w ogromnym tempie inne galerie we Florencji, Monachium, Madrycie… Jakoś spokojniej, bardziej kontemplacyjnie i nawet bardziej analitycznie oglądało mi się te obrazy w domu w albumach…

    1. I rzeczywiście wolę koncert niż radio i płytę

      Ale ja nie o tym, co kto woli, tylko o tym, że „nośnik” jest częścią przekazu. Prosta kompozycja z jedną linią melodyczną słuchana przez kiepskie radio będzie przyjemniejsza w odbiorze niż symfonia, a z kolei w dobrych warunkach akustycznych ta prosta melodia będzie… zbyt prosta, nudna i banalna.
      Nośnik (i jego rozmiar) to ważna część dzieła i nie należy ich ignorować przy jego odbiorze. Zostając jeszcze przy malarstwie – zobacz, że kompozycja jest bardzo związana z tematyką obrazu. Nie maluje się „bitwy pod Grunwaldem” w rozmiarze „Słoneczników” i vice versa.
      Otoczenie też ma znaczenie przy odbiorze dzieła. I dlatego niektórzy kupują prace artystów płacąc absurdalne pieniądze. Ale później nie muszą się przepychać przez Japończyków. 🙂

  7. Przekonałeś mnie Piotrze, co do tych „nośników” i ich integralności z dziełem. Niebywale dużo tych subtelności związanych z odbiorem sztuki. Ale jakoś bardzo mocno zapadły mi teorie Romana Ingarden i jego koncepcja przedmiotu estetycznego. W niezliczonych konkretyzacjach dzieła sztuki dokonywanych przez odbiorców znaczenie ma wiele czynników, nie tylko „nośnik”. O wiele większe znaczenie ma np. doświadczenie estetyczne odbiorcy. Ale to zupełnie inne zagadnienie i rozważania, w którym miejscu procesu percepcji z przedmiotu artystycznego powstaje dzieło …

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *