Starzy górale mawiają, że istnieją trzy rodzaje prawdy. Wszyscy wiemy jakie. W fotografii też istnieją trzy* rodzaje prawdy, ale trochę inne:
To, co było
To, co chcemy pamiętać
To, co chcemy, żeby zobaczyli – i pamiętali – inni.
Dotyczy to zdarzeń, ale też kolorów. Szczególnie w fotografii podróżniczo-krajobrazowo-architektonicznej kolory są często ważniejsze niż wydarzenia.
Jakie były kolory „w realu”, tego tak naprawdę nie wiemy. Nikt nie wie, chyba że ktoś jest na tyle szalony, żeby ganiać po świecie z maszynką do sprawdzania parametrów LAB. Wiemy tylko, że było ładnie albo ponuro, kolorowo albo szaro, ciemno albo jasno. Jak bardzo jasno? Jak bardzo kolorowo? Czy ta szarość była naprawdę całkiem szara czy jednak trochę niebieska? Ba! Liczą się wrażenia, a wrażenia ze swej natury nie są precyzyjne. Co gorsza, z czasem bledną albo nabierają kolorów. Co jeszcze gorsza, w kwestii „jak było” absolutnie nie można wierzyć aparatom fotograficznym. One mają własną opinię, zależną od ustawień ekspozycji, balansu bieli, włączonego stylu obrazu i tego, w jaki dokładnie sposób udało się egzotycznym inżynierom przełożyć matrycę Bayera na piksele. Aparaty nie odzwierciedlają rzeczywistości. One ją mielą przetwornikiem analogowo-cyfrowym, a co im wyjdzie, to wyjdzie.
Wiemy natomiast przeważnie, co chcemy pamiętać. Jeśli mamy w pamięci świetlisty poranek, to będziemy się zapewne starali uzyskać jasne zdjęcia. I to nawet jeśli niezależny ekspert w postaci danych EXIF mówi, że skoro mamy 100 ISO, f/8 i 1/10 s, to musiało być raczej ciemnawo. Bardziej się liczą wrażenia. Na tej samej zasadzie, fantastyczny zachód słońca naturalnie spowoduje sięgnięcie po fantastyczne kolory w obróbce, a ponura ulica po paletę ciemną i przygaszoną.
Trzecia prawda jest trochę bardziej skomplikowana. Oznacza wizję sceny, jaką chcemy przekazać oglądającym. By do niej dotrzeć, nie tylko musimy taką wizję mieć (była ona prawdą numer dwa), ale też umieć ją zrealizować. Na widok zdjęcia przypomnimy sobie przykładowy świetlisty poranek, również jeśli nie uda nam się odpowiednio rozjaśnić obrazu albo nawet nie podejmiemy takiej próby. Ale inni go wtedy z pewnością nie dostrzegą. Barwy brzasku i zachodu na niebie nie zostaną prawidłowo zauważone jako ogniste, jeśli nie będą odpowiednio mocne.
I, wracając do górnego zdjęcia, blask wieczornego słońca na deszczowych chmurach nie będzie tak istotnym elementem zdjęcia jak powinien, jeśli nie zostanie wzmocniony. A do wzmacniania, jak wiadomo, służą sterydy. Mam ich do dyspozycji kilka rodzajów: krzywe, kanały, ostrzałki, a do tego dwa narzędzia proste w użyciu i piorunująco skuteczne: suwak intensywności oraz fałszywe profile (uwaga: stosowane razem mogą spowodować wybuch). Sterydy się przydają, by dotrzeć do trzeciej prawdy.
A jak tam było „w realu”? Wyglądało oczywiście tak jak widać, a było… po prostu wyjątkowo. Tego dnia spadł mocny deszcz, co jest rzadkością latem na Krecie (wrzesień to nadal lato). Przepłukane powietrze filtrowało światło inaczej niż zwykle, dając czystsze barwy, a kilka warstw chmur, co też nie codziennie się trafia, dało fantastyczną grę świateł i cieni na niebie.
Więcej zdjęć na sterydach do obejrzenia w naszym kreteńskim portfolio. I w innych portfoliach też.
* Niektórzy mówią tylko o dwóch: prawda czasu i prawda ekranu. To uproszczenie, choć też interesujące.