W odwiecznej walce poprawności z artystyczną dowolnością pojawiła się nowa odsłona: DxO w połączeniu z angielskim Practical Photography oddaje za darmo do dyspozycji użytkowników przed-przedostatnią wersję programu DxO Optics Pro, opatrzoną szczęśliwym numerkiem 7 (najnowszy ma numer 9,5). Program jest do pobrania tylko do końca lipca. Warto się rzucać na darmowy soft, czy nie? A to już zależy…
DxO Optics Pro służy do wywoływania RAW-ów, ale to specyficzny program. Jeśli ktoś liczy na darmowe coś w rodzaju Lightrooma, to się przeliczy. DxO daje mniejsze możliwości twórcze niż LR, Scarab, Nama czy nawet RawTherapee, ale w tym, co robi, jest naprawdę, naprawdę dobry. A robi poprawne zdjęcia – co należy czytać: usuwa z realnych zdjęć wszelkie możliwe wady techniczne. Prostuje beczki, prasuje rogi, wyrównuje aberracje, dopasowuje kolorystykę, odszumia – a myk polega na tym, że robi to wszystko właściwie automatycznie. Można traktować korekcje wybiórczo, ale nie można sobie zaszaleć – dostajemy po prostu zdjęcie poprawne. Bardzo poprawne.
Czasem to dobrze, a czasem nie. Dla osób używających kiepskich obiektywów, które chciałyby jednak uniknąć ich wad optycznych, takie DxO to sama wygoda: wrzuca się to co jest, a dostaje na wyjściu wyprostowane ściany. Natomiast dla miłośników krzywienia świata rybimi oczami ten program będzie mało przydatny – bo nie po to się krzywi rybioocznie, żeby ktoś to potem prostował. Nawet jeśli potrafi. Prawidłowy balans bieli – dobra rzecz, ale dla osób lubiących raczej kreatywne podejście do kolorów nic specjalnie przydatnego. A jeśli chcecie osobiście stwierdzić, czy lubicie DxO, czy nie – do końca lipca jest okazja się o tym przekonać.
PS. U góry zdjęcie z naszej fotowyprawy Wenecja-Dolomity. Jeśli ktoś chce pojechać tam z nami w przyszłym roku, to już może sobie rezerwować termin w czerwcu 2015.
P.P.S. od Piotra-Nosiciela. Od wtorku wypatrujcie relacji z Islandii, a my na miejscu będziemy wypatrywać Wi-Fi. Jak tylko jakieś znajdziemy, to relacja będzie. Jesteśmy spakowani, a to spakowanie już wygląda baaardzo poważnie. Zawsze mieściliśmy się oboje „ogólnoturystycznie” w jedną dużą torbę, a fotograficznie w jeden spory plecak i małą torbę na ramię. Teraz mamy nową, większą torbę „ogólnoturystyczną”, ale ta starsza też jedzie i obie zapakowane są po brzegi (większa wagowo jest tuż pod dozwolony limit – będę dźwigał 19,5 kg). Oprócz mojego starego plecaka fotograficznego Kata Bug 255 jedzie też nieco mniejszy plecak Lowepro i oba są zapakowane są tak, że nawet 50/1.8 się nie wciśnie (wagi Katy Wam nie podam, żeby jakieś linie lotnicze nie użyły tego przeciwko mnie 😉 ). Nie wiem, czy ta Islandia jest jakoś inna od wcześniejszych 10 fotowypraw (tak, Islandia to nasza 11.!), czy my dostaliśmy nagle reisefieber i bierzemy więcej, niż potrzeba. W każdym razie przygotowani jesteśmy solidnie, ja np. mam 6 sztuk baterii do mojego 50D (bo połowa zdycha po wyjęciu z ładowarki, tylko nigdy nie pamiętam, która to połowa), a oboje mamy po 64 GB na kartach pamięci (a jakby się skończyło, to będziemy walczyć GoPro 3, na które mamy następne 64 GB na dwóch kartach microSD 😉 ). Pokrowce, peleryny, goretex – jesteśmy przygotowani na wszystko, oprócz wybuchu wulkanu. Ale jeśli któryś z wulkanów walnie, gdy właśnie będziemy koło Wi-Fi, to też dostaniecie relację. Niekoniecznie live. 😉