Stowarzyszenie VESA ogłosiło właśnie nowy standard – taki dla monitorów HDR. Hej, istnieją monitory HDR i nawet jest dla nich standard, hurrra! Zaraz, nie tak szybko. To, że jest standard o nazwie DisplayHDR – nawet potrójny, bo ma trzy stopnie zhadeerowacenia – to rzeczywiście dobrze. Istnieje jakiś zespół parametrów, którego musi się trzymać sprzęt, żeby było wiadomo, że to jest monitor HDR. Świat konsumenta staje się dzięki temu bardziej uporządkowany, wiadomo, czego się spodziewać po takiej czy innej nalepce. Ale czy fotografowi w ogóle przyda się coś takiego jak „monitor HDR”?
Czym jest standard DisplayHDR
Zacznijmy od ustalenia faktów: właściwie co to jest monitor HDR według tego standardu? Określona jest maksymalna jasność, punkt czerni (czyli tak jakby maksymalna ciemność), minimalny gamut oraz głębia bitowa wyświetlacza. Standardy są trzy: DisplayHDR 400, 600 i 1000 i różnią się właśnie tymi parametrami. Patrząc od końca: głębia bitowa ma mieć 10 bitów, co nie stanowi problemu dla dzisiejszych dobrych monitorów graficznych (to jest głębia bitowa przetwarzania, a nie wyświetlania), ale dla zwykłych wyświetlaczy np. w laptopach to wynik niedosiężny. Jest jednak jasne, że im więcej potencjalnie bitów, tym lepiej dla każdego, bo to oznacza bardziej gładkie przejścia kolorystyczne. Minimalny gamut nie jest w tej specyfikacji jakoś wyśrubowany: od 95% sRGB dla DisplayHDR 400 do 99% sRGB i 90% DCI-P3 dla pozostałych dwóch (to ostatnie to gamut stosowany w filmach, trochę węższy od Adobe RGB i nieco przesunięty w stosunku do tamtego). Niezłe monitory mają taki gamut już od dawna, tzw. monitory szerokogamutowe mają nawet więcej. Dla fotografa nalepka „Monitor HDR według VESA” nic tu nie wnosi.
Następny jest punkt czerni, który ma być niski, ale nikogo to nie podnieca, bo wiadomo, że i tak ciemność to brak świecenia*. No i na koniec rzecz najważniejsza: maksymalna jasność, osiągana przez taki wyświetlacz. Dla najbardziej wymagającego DisplayHDR 1000 ma ona wynosić co najmniej 600 cd/m2 (kandeli na metr kwadratowy, inaczej nitów), a dla „tylko” DisplayHDR 400 co najmniej 320 nitów. Przy czym to nie wszystko: dla krótkotrwałych rozbłysków na cały ekran albo dla świecenia punktowego ta jasność powinna wynosić odpowiednio 1000 i 400 nitów; stąd nazwy standardów.
Jaśnie oświeceni
Dużo to, czy mało? Ekrany nowoczesnych smartfonów potrafią świecić na 600 nitów; jest im to potrzebne, żeby były czytelne w słońcu. W przypadku ekranów do edycji zdjęć zaleca się ustawianie ich jasności na około 80-120 nitów. Normalne współczesne monitory mają zwykle maksymalną jasność na poziomie około 350 nitów, a przy wybieraniu monitora do zadań graficznych trzeba bardziej zwracać uwagę na jasność minimalną (nie mylić z punktem czerni!), do której da się go skręcić, żeby wzrok się nie męczył. Jak się ma do tego tysiąc (!) nitów? Można sobie wyobrazić. Jeśli 300 nitów wypala oczy w kwadrans, tysiąc robi to znacznie szybciej i skuteczniej.
Do czego jest monitor HDR?
No właśnie – do czego taki monitor ma służyć? Wbrew temu, co może sobie wyobrażać fotograf ciężko pracujący nad swoimi ujęciami HDR, wcale nie do tego, żeby nie musieć mapować tonów, tylko wyświetlić ten piękny zachód słońca na monitorze od razu taki, jaki był. Choć oczywiście, można i tak. Pytanie tylko, jak przyjemnie będzie się patrzyło na takie zdjęcie na monitorze, jeśli słońce będzie na nim świeciło jak szperacz przeciwlotniczy? I czy w takiej sytuacji potencjalny widz zauważy coś oprócz rażącego blasku? Zakładając, że w ogóle będzie dysponował monitorem HDR w tym samym standardzie. No i jeszcze drobne pytanie pomocnicze: w jakim formacie takie zdjęcia zapisywać? Bo JPEG na pewno nie. Nad drukowaniem się nawet nie zastanawiam. Fotograf, tworząc HDR, stara się skompresować wysoki kontrast do takich granic, żeby efekt dał się obejrzeć i wyglądał przyjemnie. A co robi monitor HDR? Coś wręcz przeciwnego: wyświetla sceny o bardzo wysokim kontraście, z nieprzyjemnie wysokim kontrastem.
Monitor HDR może być przydatny do filmów HDR (a jakże) i być może do efektów specjalnych w grach, w których ważna jest szybkość reakcji, czyli zapewne głównie strzelankach. Można sobie wyobrazić, że w grze uczestnik wychodzący z ciemnego pomieszczenia na słońce przez chwilę _naprawdę_ nic nie widzi z powodu blasku. Można też sobie wyobrazić filmy, gdzie wybuchy i nagłe rozbłyski oślepiają nie tylko bohaterów, ale widzów również. Chcielibyście pójść na taki film do kina?
HDR, czyli nowe 3D
Pisałam kiedyś o moich wrażeniach i przemyśleniach na temat technologii 3D. Minęło trochę czasu, 3D odeszło do gabinetu osobliwości, gdzie jego miejsce, a teraz przyszłością mają być monitory HDR. Trudno mi się jednak oprzeć wrażeniu, że w fotografii istnieją o wiele lepsze sposoby, żeby olśnić widza.
Zdjęcia w tym wpisie to oczywiście HDR-y. Nie pierwsze i nie ostatnie na tym blogu.
* No chyba, że ktoś czytał „Lód” Dukaja, wtedy wie, że ciemność może być czymś zupełnie innym. Skądinąd polecam.