Zeszło nam ostatnio na kuchenne tematy, a że na dole wpisu obowiązkowo znowu musi być kuchnia (bo Piotr obiecał), to i tutaj będę tematykę kontynuować. Weźmy taką na przykład oliwę. Dawno temu, po skosztowaniu tego specjału u kogoś w sałatce, doszłam do wniosku, że oliwa to taki dziwny, ostry w smaku olej, który nie wiadomo dlaczego poleca się do sałatek, bo w sumie to jest paskudny.
Jakiś czas później dowiedziałam się, że oliwa może się bardzo różnić smakiem w zależności od gatunku. Miałam okazję skosztować taką niezłą, droga była. Zaczęło się polowanie na dobrą oliwę… ciężko było, ale coś tam się znalazło.
A potem był wyjazd na Kretę, gdzie się dowiedziałam, jak oliwa powinna smakować naprawdę. No i zaczął się problem – bo takiej u nas nie ma. A jak się gdzieś cudem znajdzie, to kosztuje straszne pieniądze. Bo niestety, droga od kiepskich smaków do dobrych wiedzie tylko w jedną stronę, a jak się już pokosztuje tych dobrych, to nie ma powrotu. Lepsza żadna oliwa, niż byle jaka.
Żeby nie było, że tak całkiem od tematyki fotograficznej odchodzę, to dodam, że ze zdjęciami jest podobnie. Czasem fajne zdjęcia przestają być fajne, gdy się człowiek naogląda jeszcze lepszych. Trochę głupio, gdy na ulubione zdjęcie sprzed dziesięciu lat, teraz nie da się już patrzeć bez zauważania tych wszystkich okropnych błędów.
Oliwna część tej historii ma jednak pozytywne zakończenie: właśnie przyszła dostawa prawdziwej kreteńskiej oliwy, Kropli Krety. Idę poszukać jakiegoś naprawdę dobrego chleba…
… bo łyżki już mam 😉