U mnie wyłażą ze zlewozmywaka. Ale po kolei, to nie thriller, nie zaczynajmy od trzęsienia ziemi ani zlewozmywaków.
Źródłem pomysłów może być książka, film, zdjęcie, spotkanie, widok, który ujrzymy za zakrętem drogi. To są inspiracje. Ale to nie stąd się biorą pomysły. Czasem inspiracja działa z opóźnieniem, czasem coś zrobi duże wrażenie, ale to nie owocuje od razu myślą, aby zrobić coś nowego, własnego. Niekiedy duże wrażenie pozostaje wrażeniem i nie owocuje niczym twórczym. Nie zamienia się w pomysł.
Takie „gotowe instrukcje”, tylko je wziąć i zrobić, biorą się z wewnątrz. To, co zobaczymy i usłyszymy może być katalizatorem, ale pomysł to iskierka, która powstaje po przetworzeniu zewnętrznych bodźców przez umysł. Niestety, nie ma tak fajnie, że każde silne wrażenie od razu budzi kreatywność. Owszem, często budzi chęć, aby być kreatywnym, ale to nie to samo…
Z moich stuletnich życiowych doświadczeń wynika, że ta iskierka najłatwiej przeskakuje między neuronami wówczas, gdy mózg jest wypoczęty i się nudzi. A jak się nudzi, to zaczyna sam się zabawiać, tworząc ni z tego, ni z owego nowe połączenia synaptyczne. Sposób na nowe pomysły? Robić coś monotonnego, ale niezbyt męczącego. Nie za długo, żeby nie stało się to irytujące. Na tyle długo, żeby nudzący się umysł odpłynął i zaczął się bawić synapsami.
U mnie nieźle działa zmywanie naczyń. Sprawdza się też bieg po znanej, niezbyt urozmaiconej trasie, ale tylko pod warunkiem niezłego rozbiegania, a nie walki o każdy atom tlenu. Niezbyt za to pomysłogenny jest spacer w nieznanej okolicy i w ogóle nowe miejsca.
A Was kiedy zaskakują nowe pomysły?
PS. Zdjęcie powyżej jest jak najbardziej na temat.