Zdaniem wydawców prasy – fotoreporter nie jest nikomu potrzebny. Zdjęcia się weźmie ze sztoka albo coś tam pstryknie iPhonem, ewentualnie czytelnicy coś przyślą. A fotka to fotka – liczą się sztuki, a nie sztuka. Ostatnio redukcję całego zespołu fotoreporterów przeprowadził „Chicago Sun-Times” – jeden z dwóch lokalnych dzienników w Chicago. W zasadzie nihil novi sub sole – o śmierci fotoreportażu pisałem trzy lata temu. A jednak są tu pewne pewne przełomowe, wręcz rewolucyjne decyzje. Jest to podobno pierwszy duży dziennik, który wywalił wszystkich fotoreporterów – został zupełnie bez etatowych fotografów. Dziennik bez zdjęć? No, niezupełnie. Otóż robieniem zdjęć mają się zająć dziennikarze i inne osoby z zespołu redakcyjnego, tylko najpierw zostaną przeszkolone. Szkolenie będzie dotyczyć… fotografowania iPhonem. Serio, serio. Nie robię sobie jaj z pogrzebu. Dziennikarze lub inny „personel pomocniczy” przy okazji zbierania informacji do relacji mają coś tam pstryknąć, coś tam nagrać. I to jest ta druga nowość na skalę światową: zamiast kadrów wypracowanych przez fotografów z wykorzystaniem najnowszych technologii (1D X czy D4, ultraszeroko i f/2.8 albo długie tele i izolacja itp. itd.), będą pstryki ifonowe. Bo komu jest potrzebny fotoreporter?
Nasuwa się też pytanie: a komu są potrzebne pstryki ifonowe, ale o to niech się martwi zarząd „Chicago Sun-Times”, jak im sprzedaż jeszcze bardziej padnie. Na śmierci fotoreportażu tracą jednak obywatele – my wszyscy. Fotoreporter to nie ten, co pójdzie i coś pstryknie, ale kto pójdzie, pozna temat, zrozumie, o co chodzi w całej sprawie, po czym tę historię opowie zdjęciami. Fotoreportaż nie ma przedstawiać konia, który jest taki, jaki każdy widzi, ale pokazać podskórną, nieoczywistą istotę, przedstawić sens, wyłuskać porządek, pokazać racje, strony, argumenty, a także przyczyny i skutki. I to wszystko za pomocą paru fotografii.
W praktyce wychodzi to oczywiście różnie, przeważnie gorzej, ale czasem lepiej, jak w materiale o tunelach w Strefie Gazy (dodatek dla prenumeratorów czerwcowego „National Geographic”). Oczywiście nie wszystkie fotoreportaże to perełki, ale wraz ze śmiercią gatunku stajemy się ubożsi o coś więcej niż tylko trochę fajnych fotek. Bez fotoreportażu tracimy nie tylko pewien interesujący estetycznie gatunek wizualny, ale przede wszystkim tracimy źródło wiedzy o świecie. Pracy fotoreportera nie zastąpi ani kilka pstryków ifonem, ani sztokowe zapchajdziury, ani fotki nadesłane przez przechodniów.
Fajnie o tym wszystkim pisze Alex Garcia, (jeszcze nie zwolniony) fotoreporter z „Chicago Tribune”, a ponieważ w ogóle fajnie i często pisze, warto do niego zaglądać.