Czy można, fotografując, zachować szacunek do tematu zdjęć i osób łapanych w obiektyw? Być fair wobec ludzi, którzy pozwolili nam zrobić zdjęcia w swoich domach? Oczywiście! Ale czy da się zarabiać na zdjęciach, nadal zachowując tę uczciwość?
Jeśli ktoś trochę zna funkcjonowanie rynku zdjęć, to powie: „pewnie, że się nie da!”. Przecież sprzedaje się zdjęcie agencji, a Bóg raczy wiedzieć, kto je kupi i do czego? Jak jakiś anonimowy fotoedytor podpisze naszą fotografię, przy jakim artykule postawi? Może kochana babcia siedząca w pokoju stanie się „głodującą ofiarą ZUS-u”, a może hersztem bandy meliniarzy. A może jej radosny uśmiech okaże się dowodem skuteczności środków na hemoroidy? Sprzedaż fotografii to brudny biznes, a ktoś upolowany obiektywem może czuć się naprawdę… upolowany.
A jednak da się inaczej. Inaczej, czyli jak Anna i Krzysztof Kobusowie, którzy dla sprzedaży swoich zdjęć założyli własną agencję fotograficzną, mającą w warunkach wykorzystania zapis:
I pilnują przestrzegania tego. Nie oddają swoich zdjęć do brukowców i innych miejsc, gdzie mogłyby zostać użyte tak, że autorzy fotografii musieliby się wstydzić. Uznali, że pecunia czasem olet.
Nie są jednak samarytanami, odrzucającymi pieniądze w imię ideałów. Oni zarabiają na zdjęciach dlatego, że mają ideały. Bycie fair po prostu się opłaca – przez to choćby, że łatwiej im uzyskać zgodę na skierowanie obiektywu w stronę owej przykładowej babci. Co więcej, zawsze mogą wrócić do wszystkich ludzi, którzy im kiedyś zaufali. Mogą im śmiało spojrzeć w oczy, ale także poprosić o ponowne pozowanie, wpuszczenie do domu, świątyni, zaakceptowanie ich obecności z aparatami na lokalnym święcie czy spotkaniu znajomych. Etyczna fotografia komercyjna? Istnieje.