Nie da się nauczyć fotografii bez wywrócenia się… Czy raczej nie da się nauczyć jeździć na rowerze bez zmarnowania paru kilometrów kliszy? Jakoś tak to szło. W każdym razie było o tym, że w naukę wpisane są też niepowodzenia, błędy i porażki. Inaczej się nie da. Uczymy się na błędach i przez błędy. Jeśli dopiero zaczynamy coś robić, to bez trudu akceptujemy te niepowodzenia. Wiadomo – dopiero się uczymy, jesteśmy zieloni jak trawka na wiosnę, mamy prawo wszystko knocić. Mamy do tego prawo także we własnych oczach.
Im więcej umiemy, im dłużej się czymś zajmujemy, tym bardziej nam zależy na samoocenie. To jest całkiem naturalne. Jak już się za coś zabraliśmy, to po 10 latach chcemy móc powiedzieć, że jesteśmy w tym co najmniej nieźli. Także, a być może przede wszystkim – powiedzieć to patrząc w lustro.
I tu się zaczynają schody. Bo im bardziej chcemy być dobrzy w tym, co już umiemy, tym mniejsza chęć do popełniania błędów, uczenia się na błędach, a więc – uczenia się w ogóle. Coś nam po tych 10 latach wychodzi? To trzymamy się tego kurczowo, coraz niechętniej wychylając poza opanowane terytorium. A bez chęci do popełniania błędów nie ma mowy o uczeniu się nowych rzeczy.
Jakoś jestem przekonany, że prawidłowość, że młodzi się uczą, a „starego psa nowych sztuczek się nie da nauczyć” nie ma wiele wspólnego z wiekiem metrykalnym, tylko właśnie z gotowością do zaakceptowania porażki. Uczyć się nowych rzeczy to przyznać, że się czegoś nie wie. Dla młodego to naturalne, dla osoby dojrzałej, poważnej, z dorobkiem – kto to widział?!
Jak widać przestałem Was męczyć poszukiwaniem granicy między amatorem a profesjonalistą, teraz będzie krótki cykl o samorozwoju. Niewykluczone, że przestanę też Was straszyć robalami 🙂