Jesteśmy w Patagonii z Artem Wolfem, a wczoraj byliśmy na Alasce. Niestety, tylko wirtualnie, ale i tak jest fajnie.
Nieoficjalne przecieki (ale nie z Wikileaks) się potwierdziły i pod choinkę dostałem pierwszy sezon „Travels to the Edge”. Na razie po trzech odcinkach (trzeba sobie dawkować, żeby starczyło na dłużej) oboje jesteśmy zachwyceni. To bardzo zgrabne połączenie reportażu podróżniczego z materiałami szkoleniowym ogląda się świetnie, a co ważniejsze – jest bardzo inspirujące.
Także miłośnicy filmowania powinni zwrócić uwagę na „Travels to the Edge”, bo to bardzo dobrze, a przy tym klasycznie zmontowany dokument. Krótkie miniopowieści Wolfe’a są zgrabnie przeplecione szerokimi ujęciami prezentującymi uroki odwiedzanych miejsc, finalnymi fotografiami Wolfe’a i sekwencjami poklatkowymi. A wszystko to realizowane przez zaledwie trzyosobową ekipę (samego Wolfe’a wliczając)! Muszę tylko ostrzec, że co najmniej średnia znajomość mówionego angielskiego jest przydatna.
Całość ogląda się lekko i przyjemnie, można się trochę dowiedzieć i podpatrzyć, a co nie mniej istotne – jest inspirujące. Najpierw oglądamy, a później dyskutujemy. Pomysły, inspiracje i spostrzeżenia nie przełożyły się jeszcze na żadne zdjęcie, ale myślę, że to kwestia czasu. I pewnie jeszcze paru obejrzanych odcinków 🙂
Trawestując duChemina: sprzęt jest ok, ale pomysły są lepsze. Czy Wasze prezenty gwiazdkowe dostarczyły Wam fotograficznych inspiracji?
PS. Mikołajce też się prezent choinkowy spodobał i dorzuciła drugi sezon „Travels to the Edge”. Właśnie się ściąga 🙂
PPS. Relacja inwestycji w wiedzę do inwestycji w sprzęt, która wyziera z wyników ankiety, bardzo mi się podoba.