Spotkanie fotografii, komputerów i internetu otwiera nowe drogi, które prowadzą zupełnie gdzie indziej, niż można by dojść razem z dowolnym z trzech „ojców-inspiratorów”. Jedną z tych dróg, które prowadzą od skrzyżowania trzech oczywistych w nieznane są panoramy kuliste i wirtualne wycieczki. Technicznie rzecz jest umiarkowanie skomplikowana, wymaga pewnych nietypowych akcesoriów (o których piszemy tutaj), natomiast najciekawsze jest, jak zwykle, to, czego nie widać. Radzenie sobie z geometrią, rozpiętością tonalną, złożeniem, właściwą procedurą – to zagadnienia, na które łatwo znaleźć proste i jednoznaczne recepty. Estetyka, decyzje kompozycyjne, styl – to kwestie otwarte, o których nikt nie pisze, bo tutaj jeszcze nie ma Ansela Adamsa od wirtualnych wycieczek, Helmuta Newtona panoram kulistych ani Roberta Capy komputerowych prezentacji. Nikt nie pisze o tym, bo na razie nikt nic nie wie, a z pewnością nie wie nic na pewno. To jeszcze obszar, który jest we władaniu geeków – fascynatów techniki, a nie estetyki. Już wiadomo, jak to robić, ale kwestie: co robić, żeby całość wyglądała dobrze, zatrzymywała uwagę, skłaniała do dłuższego zatrzymania się – to sprawa trudniejsza.
Nowe formy fotografii. Granice, które przekracza fotografia cyfrowa, to też nowa estetyka, nowa forma interakcji z odbiorcą, nowa narracja. Witamy w terra incognita, gdzie żerują smoki. Łatwo zostać zjedzonym, ale jednocześnie łatwo zostać sławnym pogromcą, bo te bestie wcale nie są tak krwiożercze, a wymagają jedynie ostrego spojrzenia, otwartości i odwagi, by wkroczyć w nieznane.
Komu będziemy mogli powiedzieć: „Mister Livingstone, jak sądzę?”
Muzyka: „Apollo Wakes” by Shatterfreak )