Zanim fotografowaliśmy klasztor Haghpat oraz zachód słońca nad jeziorem Sewan, musieliśmy przedostać się przez granicę gruzińsko-armeńską, co było… ciekawym doświadczeniem.
W Europie, dzięki Schengen, granice są wyłącznie liniami na mapach. Przejazd z Gruzji do Armenii przypomniał, jak wygląda prawdziwa granica. Oba kraje nie są skonfliktowane, a sam proces odprawy nie był szczególnie rygorystyczny. Był standardowy, ale dla nas oznaczało to sporo wysiłku i straconego czasu. Jeszcze po gruzińskiej stronie musieliśmy wyciągnąć wszystkie swoje bagaże z autobusu i ciągnąc walizki, wlokąc plecaki przedreptać z paszportem w garści przed celnikami. Bagaży nam nikt nie kontrolował, ale mógł – więc musieliśmy je taszczyć przez odprawę. Po opuszczeniu Gruzji, w strefie ziemi niczyjej, czekał na nas autobus ormiański (bo przecież nie możemy jeździć po Armenii autobusem gruzińskim), do którego mogliśmy zapakować bagaże. Ale daleko z nimi nie pojechaliśmy – po kilkudziesięciu metrach znowu musieliśmy wyciągać walizy i plecaki, żeby je osobiście przenieść przez ormiańską odprawę graniczną. Bo znowu mogli chcieć je skontrolować. Ale Ormianie też nie chcieli zaglądać do naszych tobołów, więc ponownie zapakowaliśmy je do autobusu i ruszyliśmy w drogę. Wszyscy docenili dobrodziejstwa Schengen.
Klasztor Haghpat czyli ćwiczenia z kontroli ekspozycji
Nasz pierwszy plener w Armenii to sesja w klasztorze Haghpat. Interesująca budowla zbudowana w stylu przypominającym romański – grube mury, kopułowate stropy, kolumny, wąskie okienka. Zwłaszcza te wąskie okienka, w połączeniu z silnym słońcem tworzą fotograficzne wyzwanie – ogromne kontrasty. Można ten problem nieco łagodzić, np. chowając okienka za kolumnami, ale nadal różnice jasności są ogromne. Na szczęście w tutejszych klasztorach nie ma problemu z rozstawianiem statywów, więc kombinować z wielokrotnymi ekspozycjami można do woli.
Wieczór spędziliśmy przy klasztorze Sevanavank nad jeziorem Sevan – zdjęcie górne. Niżej strop w jednym budynków klasztoru Haghpat.