Nasza pierwsza pocovidowa fotowyprawa była zarazem pierwszą zagraniczną wycieczką naszego Mavica Mini. Islandia, delikatnie mówiąc, nie jest miejscem przyjaznym dla dronów. Liczyłem na to, że okazji do latania będzie więcej, ale brałem też pod uwagę, że może w ogóle nie być żadnych lotów. Fotografować w deszczu i wietrze się da, ale latać – nie bardzo. Jak się jednak okazało, na fotowyprawie Planeta Islandia 2020 trochę latania było, trochę problemów także.
Tu nie wolno, tu się boję, tu się nie da
Są trzy typy sytuacji, gdy nie da się latać dronem na Islandii. A przynajmniej ja uznaję je za niezdatne do lotu.
1. Zakaz latania dronem. Takie tabliczki występują praktycznie we wszystkich popularnych miejscach turystycznych, na trasie tegorocznej islandzkiej fotowyprawy były np. przy gejzerze, wodospadach Seljalandsfoss i Skogafoss czy przy Diamentowej Plaży. Zapewne mają chronić odwiedzających przed spadającymi im na głowy nielotami. Nie wiem na ile taka tabliczka ma umocowanie w islandzkim prawie, ale mam przybliżoną orientację w wysokości islandzkich mandatów, więc wolę nie sprawdzać. Owszem, bez trudu da się znaleźć nagrania z powietrza ze wszystkich tych miejsc – są tacy, co się tabliczkami nie przejmują.
2. Obecność ptaków. Nie latam w pobliżu ptaków. Niektórych nie chcę płoszyć, innych nie chcę drażnić. Respekt mam zwłaszcza względem rybitw – skoro potrafią zaatakować jadący samochód (o pokaleczeniu ludzi nie wspominam), to raczej warkot drona ich też nie odstraszy.
3. Pogoda. W deszczu i wichurze da się fotografować, ale to nie są warunki dla drona. I rozmiar drona tę sytuację zmienia w niewielkim stopniu – chyba że to UH-1 Huey. Na klifach Latrabjarg wiało tak, że trudno się było utrzymać na nogach, ale już kilkanaście kilometrów dalej dało się bezstresowo puścić Mavica Mini wokół wraku statku BA64. Przy wodospadzie Dynjandi padało tylko czasem, za to prawie cały czas dość mocno wiało. Jeśli była tylko mżawka, to próbowałem startować Mavica, ale jakiś solidniejszy deszcz skłaniał mnie do natychmiastowego pakowania go do pudełka. Aparat fotograficzny mogę ubrać w pelerynkę, drona trudno ubrać tak, żeby jeszcze mógł polecieć… Do tego używane przez nas aparaty są uszczelnione, a Mavic Mini ma pod śmigłami otwarty wgląd w uzwojenie silników.
Czy mamy awarię?
Mavic Mini wrócił z Islandii sprawny i w jednym kawałku, ale kilka razy mnie nastraszył. W okolicy wodospadu Fremri-Fellsfoss (do obejrzenia w poprzednim wpisie) zaraz po starcie dostałem komunikat „Błąd silnika, śmigła obracają się zbyt szybko, natychmiast ląduj”. No to wylądowałem. Później doczytałem, że ten komunikat może świadczyć o odkształceniu jednego ze śmigieł, które wskutek tej deformacji ma zbyt małą siłę nośną. Obejrzałem śmigła – wszystkie wyglądały tak samo. Wystartowałem – bez problemu, żadnego komunikatu o błędzie zbyt szybko obracających się śmigieł już więcej nie było. Ale okazja do latania nad zamglonymi wodospadami przepadła.
„Zablokowany gimbal” to kolejny komunikat, który się trafił w locie. Jak to wygląda, widać na początku filmu w sekwencji pod górą Kirkjufell. Może i był zablokowany, ale sprawiał wrażenie nadpobudliwego. Pomogło tutaj rozwiązanie informatyczne: wyłączyć drona, włączyć i po problemie. Przy tej sesji już wprawdzie problemów z gimbalem nie było, ale szybko dostałem komunikat o wykryciu zbyt silnego wiatru i konieczności lądowania. Jakbym nie zauważył tego ostrzeżenia, to dodatkowo jeszcze rytmicznie wibrował mi kontroler.
Lotnisko noszę na plecach
Ostrzeżenia o zablokowanym gimbalu trafiały się jeszcze przed startem. Pomagało przestawienie drona na bardziej płaski kamień. Mavic Mini jest niski, więc jeśli powierzchnia startowa nie jest idealnie równa, to nierówność terenu może spowodować, że gimbal będzie o coś oparty. Tego zresztą się spodziewałem, podobnie jak gorszych problemów z wkręcaniem się trawy w śmigła podczas startu. Dlatego zabrałem ze sobą lotnisko. Nie, nie oficjalny launchpad, który jest moim zdaniem zbyt mało sztywny, ale piankową układankę dla dzieci. Cztery połączone klocki dają lądowisko o rozmiarach 60×60 cm – sztywne, wodoodporne i tworzące równą płaszczyznę nawet na bardzo nierównym gruncie. Trzeba tylko uważać na podmuchy wiatru, ale to dotyczy każdego lądowiska dla dronów – chyba że ktoś zna model kotwiczony śledziami?
Był Stokksnes, Kerlingarfjoll, Kvernufoss
Na Islandii nigdy nie wiadomo, jaka pogoda będzie za kwadrans, więc też trudno zaplanować, jakie ujęcia z drona da się przywieźć. Byłem przyjemnie zaskoczony, że udało się polatać na półwyspie Stokksnes pod górą Vestrahorn, czyli w bardzo malowniczym miejscu, które kojarzę z bardzo silnych wiatrów. Pogoda na latanie była też na obszarze geotermalnym Kerlingarfjoll – a cztery lata wcześniej mieliśmy w tym miejscu wichurę i topniejący śnieg. Udało się też nad wodospadem Haifoss i w zielonej kotlinie prowadzącej do wodospadu Kvernufoss. Zobaczymy, gdzie uda się polatać na przyszłorocznej fotowyprawie na Islandię – Mavic Mini leci z nami! Nie zabieram go natomiast na zimową fotowyprawę na Islandię – chyba że producent dołoży do niego instalację przeciwoblodzeniową. 😉
Film o przygodach Mavica Mini na Islandii jest moim debiutem monterskim. Debiut trwał kilka dni i objął pierwszy kontakt z programem DaVinci Resolve 16. Następnym razem z pewnością będzie lepiej. 🙂