Człowiek wśród dymów Kerlingarfjoll, Islandia, fotowyprawa, relacja, warsztaty fotograficzne

Planeta Islandia – fotowyprawa nieziemska 2020

Fotowyprawa Planeta Islandia 2020 była naszym pierwszym warsztatowym wyjazdem zagranicznym od czasu wybuchu epidemii koronawirusa. Była to trudna organizacyjnie fotowyprawa (kilkukrotne zmiany lotów i wynikającego z tego zmiany terminów, hoteli, harmonogramu…), ale też bardzo udana – pusta jak nigdy Islandia, niezła pogoda, wspaniałe krajobrazy i wieczorny relaks w dobrych hotelach i restauracjach. Miłej lektury, przyjemnego oglądania i… zapraszamy na nasze następne fotowyprawy na Islandię!

Planeta Islandia: lądowanie bez koronawirusa

No to ruszyliśmy na pierwszą fotowyprawę od początku pandemii. Linia lotnicza kasowała i przesuwała nam loty, otwarcie granic jeszcze miesiąc temu było wielką niewiadomą, covid wisiał nad tym wszystkim jak miecz Damoklesa. Wylądowaliśmy na Islandii i mamy za sobą pierwszy dzień, który obfitował w niekoniecznie miłe niespodzianki i emocje. Ale jedziemy! Pierwsze plenery za nami, Islandia piękna jak zwykle, a przed nami dni, gdy będziemy się martwili o światło, wiatr i wodę, a nie o noszenie maseczek, dystansowanie i politykę.

Zanim przylecisz na Islandię – procedura covidowa

Islandia wprowadziła dodatkowe wymogi wobec przyjeżdżających, które maja zagwarantować, że turyści są zdrowi i nie szerzą koronawirusa. Procedura wymaga wypełnienia jeszcze przed przyjazdem (ale nie za wcześnie – nie dalej niż na 72 godziny przed przylotem) specjalnego formularza, gdzie deklarujemy, że jesteśmy zdrowi, podajemy dane kontaktowe oraz wskazujemy miejsce pobytu na pierwsze cztery doby. Formularz jest dość rozbudowany – można zobaczyć, jak wygląda instrukcja jego wypełnienia przygotowana dla uczestników fotowyprawy Planeta Islandia. Istotnym punktem tego formularza jest zgoda na przejście płatnego testu na Covid-19 zaraz po postawieniu nogi na islandzkiej ziemi. Alternatywą jest dwutygodniowa kwarantanna.

Człowiek, wodospad i tęcza, Seljalandsfoss, Islandia

Czekamy i czekamy na wynik testu…

Test przeszliśmy na lotnisku, odbyło się to dość sprawnie. Ponieważ przylecieliśmy tuż przed północą (efekt skasowania jednego z planowanych wcześniej lotów), to do hotelu dotarliśmy koło drugiej w nocy. A po śniadaniu o 9 rano rozpoczęliśmy czekanie na wyniki testu. Czekamy i czekamy… Emocje rosną. W międzyczasie dostaliśmy informację, że zamówiony autobus terenowy przechodzi drobne naprawy, więc i tak na razie nigdzie nie pojedziemy. Wynik testu i autobus… co dotrze pierwsze?

Wynik testu na Covid-19, Islandia, fotowyprawa

Wyniki testu wyprzedziły autobus o pół godziny. Cała grupa dostała wynik negatywny, co w tym przypadku jest osiągnięciem bardzo pozytywnym. Przy okazji wyszło, że islandzka apka covidowa Rakning C-19 jest tak bardzo dyskretna, że wyświetlony wynik testu trwale ukrywa zaraz po wciśnięciu przycisku „Close”.

Stojąc pod wodospadem Gljufrabui, Islandia

Z dwugodzinnym opóźnieniem ruszyliśmy na fotografowanie Islandii. Zdążyliśmy przywitać się z gejzerem Strokkur, zmoknąć przechodząc za wodospadem Seljalandsfoss i weszliśmy do jaskini kryjącej wodospad Gljufrabui. Na koniec zjedliśmy kolację z widokiem na słynny, a teraz prawie bezludny wodospad Skogafoss, spotkaliśmy się pogadać o fotograficznych wyzwaniach na następne dni i poszliśmy spać.

W poszukiwaniu człowieka

Cykl „Islandia jednego człowieka” robi się w tym roku całkiem łatwo. Częściej problemem jest czekanie aż we właściwym miejscu ktokolwiek się pojawi niż wyczekiwanie momentu, gdy tłum sobie pójdzie. Tłumów nie było nawet przy gejzerze Strokkur (owszem, kręciło się tam kilkanaście osób, czyli ułamek normalnej liczby turystów). W bardziej odległych od Reykjaviku atrakcjach spotkać można pojedyncze osoby, a jeśli grupy – to Islandczyków. Podobno przy Geyzirze byliśmy pierwszą grupą z Polski, a w hotelu Skogafoss (z fantastycznym widokiem z jadalni na wodospad) – w ogóle pierwszą od marca grupą, która przyjechała, a nie odwołała wyjazdu.

Człowiek nad wodospadem Skalabrekkufoss, Islandia

Dość paradoksalnie na tym tle wygląda nasz plan, który zakładał dotarcie terenowym autobusem do mało znanych i niezbyt ogranych turystycznie miejsc. Dzisiaj prawie na całej Islandii można się cieszyć ciszą i spokojem, a my… realizujemy plan, odwiedzając miejsca, gdzie turystyczna masówka nigdy nie docierała.

Ofaerufoss, odbicie i kamień, Islandia, fotowyprawa

Dzisiaj po południu dojechaliśmy do spektakularnej doliny Eldgja z imponującym wodospadem Ofaerufoss, a przedpołudnie spędziliśmy na szlaku powyżej Skogafossa. Na odcinku niespełna 8 kilometrów jest tam 11 bardzo zróżnicowanych pod względem wyglądu, dynamiki i rozmiaru wodospadów. Raczej nikt z grupy nie dotarł dalej niż do połowy trasy – przez 4 godziny da się przejść ten dystans bez problemu, ale nie jeśli jest się fotografem.

Islandia jednego człowieka, cykl, warsztaty fotograficzne

Powyżej sam wodospad Ofaerufoss, zamglony Skalabrekkufoss w połowie szlaku nad Skogafossem, a także nowa zdobycz do cyklu „Islandia jednego człowieka” – zdobycz pochodzi z okolic wodospadu Kvernufoss.

Islandia na kolorowo

Dzisiejszy odcinek relacji z fotowyprawy na Islandię krótki, bo dzień był bardzo długi i intensywny, a my musimy jeszcze zdążyć paść, zanim trzeba będzie wstawać. Wpadliśmy dzisiaj do islandzkiego interioru w dwa miejsca: nad wodospad Haifoss oraz na bajecznie kolorowe wzgórza Landmannalaugar.

Wodospad Haifoss, Islandia, warsztaty fotograficzne

O ile fotografowanie wodospadu Haifoss jest łatwe (jak się już dojedzie bardzo terenową drogą), o tyle przy Landmannalaugarze trzeba się było nachodzić. Może nie tyle trzeba, co warto było się nachodzić.

Kolorowe wzgórza Landmannalaugar, Islandia

Wprawdzie kolorowe wzgórza z plamami śniegu widać już z parkingu przy kampingu, to naprawdę fantastyczne widoki wymagają spaceru. Spacer był solidny po terenie rzadko kiedy płaskim.

Wędrowiec na wzgórzach Landmannalaugar, Islandia

U góry wodospad Haifoss, niżej dwa widoki na Landmannalaugar.

Fotowyprawa Islandia: plażujemy!

Wczorajsza relacja jest dzisiaj, bo intensywność wczorajszego dnia sprawiła, że po ostatnim plenerze padliśmy. Ponieważ wczorajsza relacja jest dzisiaj, to dzisiejsza będzie jutro. Chyba że padniemy my albo internet.

Lodowy smok z Jokulsarlon, Islandia

Plaża o poranku, plaża o północy

Plan dnia zapowiadał się bardzo komfortowo: plaża rano, plaża po południu, plaża wieczorem. Mały druczek: to są islandzkie plaże. Czyli: piasek jest czarny, w wodzie pływają bryły lodu, a obowiązującym strojem plażowym jest polar i goretex. Na takie plaże nie zabiera się leżaka i parawanu, tylko statyw i filtry szare.

Czarna plaża przed i po śniadaniu

Dzięki temu, że nocleg mieliśmy w hotelu Kria w Vik, czyli jakieś 200 metrów od morza, pierwszy plener mogliśmy zrobić jeszcze przed śniadaniem, fotografując „smocze zęby”, czyli skały Reynisdrangar. Śniadanie i przejazd na drugą część słynnej plaży Reynisfjara – tym razem tej z bazaltowymi kolumnami i niewielką wulkaniczną jaskinią. Dwa plenery na najbardziej niebezpiecznej plaży Islandii zakończyły się bez nieprzyjemnych incydentów, mogliśmy więc ruszyć dalej.

Fale przy Reynisdrangar, Islandia

Wszystkie barwy lodu

Sesje od wybrzeża do wybrzeża przerwaliśmy sobie plenerem przy wodospadzie Fagrifoss, a później ruszyliśmy na jeden z najbardziej malowniczych islandzkich plenerów. Diamentowa plaża i Lodowcowa Zatoka Jokulsarlon jak zwykle nie zawiodły. Brył lodu na czarnej plaży było mniej niż zazwyczaj, za to miniaturowe góry lodowe w zatoce były wyjątkowo okazałe. Ćwiczyliśmy długie ekspozycje i budowanie kadrów opartych o odbicia i powtórzenia. Jak na taką ilość lodu w okolicy, było wyjątkowo ciepło.

Czarna wydma ze Stokksnes, Islandia

Czarna plaża na deser

Na chwilę wpadliśmy do hotelu, a po zakwaterowaniu się pojechaliśmy do miejscowej restauracji oferującej homary na wszelkie możliwe sposoby, w tym w pizzy i focaccii. Na ostatni plener tego dnia ruszyliśmy po godzinie 22. Celem była kultowa wśród fotografów plaża Stokksnes u stóp góry Vestrahorn. Trafiliśmy właśnie na trwający odpływ, dzięki czemu na czarnym piasku pozostały rozległe kałuże, świetnie nadające się do fotografowania odbić. Czarny piasek wygładzony przez cofającą się wodę tworzył elegancki kontrast do falujących na wietrze traw, a tło dostarczył spowity we mgle masyw góry Vestrahorn.

Z pleneru wróciliśmy przed pierwszą w nocy. I padliśmy.

Od góry: lód na Diamentowej Plaży, fale bijące o brzeg przy skałach Reynisdrangar i czarne wydmy na Stokksnes.

Piekielne krajobrazy Kerlingarfjoll

Pomarańczowe wzgórza z płatami śniegu, wznoszące się w górę lub wijące w podmuchach wiatru kłęby pary, wrzące kałuże i lodowate strumienie – pejzaże Kerlingarfjoll są niesamowite nawet jak na standardy islandzkie.

Człowiek wśród dymów Kerlingarfjoll, Islandia

Plener wieczorny, plener poranny

Obszar geotermalny Kerlingarfjoll to jedyne miejsce, gdzie plener mieliśmy dwa razy – na wyraźne żądanie uczestników. Nie było to trudne, bo hotel mieliśmy wprawdzie niemal w geograficznym centrum Islandii – czyli w środku wielkiej pustki – ale jednocześnie jakieś pięć kilometrów od tych niezwykłych scenerii z piekła rodem. Po wieczornym plenerze, nieco skróconym przez deszcz, wróciliśmy w to samo miejsce następnego dnia po śniadaniu. Tym razem pogoda była przyzwoita, jak na lokalne warunki (czyli mżawka od czasu do czasu), więc mogliśmy wykorzystać czas do ostatniej minuty.

Pomarańczowe wzgórza Kerlingarfjoll, Islandia

Brniemy przez błoto

Tutejsze wzgórza składają się w większości z gliny, która pod wpływem deszczu zmieniła się w bardzo wciągające błoto. Jeśli dodać do tego, że w Kerlingarfjoll albo się schodzi, albo się wchodzi, ale rzadko idzie się po płaskim, to łatwo zgadnąć, że spacery wymagały uwagi, wytrwałości i samozaparcia. Skupienie uwagi jest potrzebne, aby nie skończyć jak pewien dekielek na obiektyw, który sturlał się ze stromego zbocza.

Po Kerlingarfjoll chodzić nie trzeba, bo fantastyczne widoki rozciągają się już kilkanaście kroków od parkingu, ale… być w takim miejscu i nie zajrzeć, co widać ze szczytu wzgórza? Dokąd prowadzą tamte schody? Co kryje się za słupem pary, buchającej z gorącego źródła?

Kerlingarfjoll - para, śnieg i pomarańcz, Islandia

Z jednej strony i z drugiej

Jednym z atutów obszaru geotermalnego Kerlingarfjoll jest swoboda poruszania się. Owszem, jest kilka ścieżek, z których zdecydowanie nie należy schodzić, jeśli nie chce się zlecieć z urwiska albo wpaść do wrzącego źródełka. Jednak poruszając się tylko ścieżkami można praktycznie obejść cały interesujący teren dookoła, a przynajmniej zobaczyć te same miejsca z różnych stron i różnych wysokości. Różne strony i różne wysokości sporo zmieniają w wyglądzie miejsc, zwłaszcza jeśli doda się do tego kłębowiska pary, która czasem idzie pionowo w górę, a czasem spychana jest wiatrem w bok lub przyciskana do gruntu.

Fotografie z obszaru geotermalnego Kerlingarfjoll będą się u nas jeszcze pojawiać, mamy ich dużo. 🙂

O lataniu i Fiordach Zachodnich

Nasza fotowyprawa dotarła do rzadko odwiedzanego zakątka Islandii, który z jednej strony nie jest tak znowu daleko od Reykjaviku, ale z drugiej – nie tak łatwo tam dotrzeć. Fiordy Zachodnie są bliżej stolicy niż np. tak popularne miejsca jak wodospad Godafoss czy miasteczko Akureyri. Aby jednak dostać się na Fiordy Zachodnie, potrzebny jest pojazd z napędem na cztery koła i dobrym kierowcą albo samolot. Los samolotów na Fiordach Zachodnich bywa smutny, czego ilustrację możecie zobaczyć poniżej, dlatego tym razem podróżujemy autobusem, niesłusznie zwanym przez uczestników fotowyprawy Żółtą Łodzią Podwodną.

Maskonur z klifów Latrabjarg, Islandia, Fiordy Zachodnie, fotowyprawa

Nie odlecieliśmy z klifów Latrabjarg

A nie odlecieliśmy tylko dlatego, że bardzo się wszyscy staraliśmy nie odlecieć. Gdybyśmy starali się mniej, to już bylibyśmy gdzieś w połowie drogi do Ameryki. Wiatr, jaki przywitał nas na klifach Latrabjarg, był absolutnie rekordowy w historii fotowypraw i przebił bez trudu wichury na przylątku Stokksnes sprzed paru lat czy w marokańskiej Essauirze. Bałwany tworzące się na szczytach fal sugerowały, że wiać musi z siłą co najmniej 5-6 w skali Beauforta. W tych warunkach fotografowanie maskonurów, nurzyków, alek i innych ptaków nie było łatwe i wymagało szczególnej ostrożności.

Wrak BA 64, Islandia, Fiordy Zachodnie, warsztaty fotograficzne

Islandia w ruinie

Następnym punktem w programie były sesje z wrakami – kutrów rybackich, samolotów, a nawet statku BA 64. Takie nagromadzenie rdzewiejących, zdekompletowanych maszyn może sprawiać wrażenie, że Islandia jest bardziej mordercza niż Morze Sargassowe i Trójkąt Bermudzki razem wzięte, ale w rzeczywistości nie jest wcale tak dramatycznie. Największy wrak, czyli statek BA 64 dosłużył swoich lat, ale zamiast – jak wówczas było w zwyczaju – lec zatopiony na dnie, został z fasonem wbity w piasek wybrzeża, stając się lokalną atrakcją. Podobnie jest z pobliskimi wrakami kutrów i amerykańskich Dakot, na których jeszcze widnieją oznaczenia US Navy.

Dacota na Fiordach Zachodnich, Islandia

Dynjandi – najpiękniejszy z wodospadów Islandii

Na koniec dnia zostawiliśmy perełkę, jaką była sesja fotograficzna u stóp wodospadu Dynjandi. Olbrzymi wodospad jest zaskakująco subtelny, zamiast mocy i potęgi Detifossa oferując bogactwo setek strug na wielopoziomowych kaskadach. Do podnóża Dynjadni można podejść bardzo blisko, a wówczas masyw wodospadu wręcz hipnotyzuje. Jeśli ktoś już ma dość podziwiania ściany z wodnych warkoczy, poniżej znajdzie jeszcze kilka mniejszych wodospadów, które zasilane są przez olbrzyma.

Wodospad Dynjandi i Ewa, Islandia

Dynjandi jest dość mało znany, bo trudno dostępny – droga dojazdowa jest gruntowa, miejscami bardzo stroma i często prowadzi nad imponującymi przepaściami. Bez pojazdu 4×4 i kierowcy o żelaznych nerwach nie ma się tu co wybierać.

Warkocze Dynjandi, Islandia, wodospad, długa ekspozycja

Fotowyprawa na Islandię: jak to naprawdę było

Fotowyprawa Planeta Islandia 2020 zbliża się do końca, jutro ostatni dzień eksploracji i nocny lot do Polski. Czas więc przyznać się, jak to wyglądało od kulis, czyli co kryje się za pokazywanymi przez ostatni tydzień zdjęciami. Czyli: krew, pot i łzy na fotowyprawie.

Autobus podczas forsowania rzeki, Islandia

Nie uszło nam na sucho

Nie było łatwo. Żeby dostać się w niektóre miejsca, trzeba było zamienić nasz żółty autobus w żółtą łódź podwodną. Forsowanie górskich rzek odbyło się kilka razy. Za każdym razem największym problemem było skłonienie naszego kierowcy Grześka, żeby jechał w poprzek rzeki, a nie wzdłuż. Grzesiek za kierownicą autobusu 4×4 zmieniał się w wilka morskiego i po każdej koniecznej przeprawie coraz trudniej było go przekonać do korzystania z mostów przy następnych przejazdach. Gdy okazało się, że droga do wodospadu Dynjandi wprawdzie ma kategorię drogi górskiej, ale nie zawiera żadnych przejazdów przez rzeki, był niepocieszony. Ale i tak nas tam zawiózł.

Wulkan na przylądku Snaefelsness, Islandia

Są gorsze rzeczy niż ostre podejścia

Choć spacer po wzgórzach Landmannalaugar i obszarze geotermalnym Kerlingarfjoll pozwalał wzmocnić kondycję, zadbać o spalenie nadmiarowych kalorii i wylać więcej potu niż na solidnej siłowni, to podejścia były tą łatwiejszą częścią wędrówki. Zwłaszcza na gliniastych zboczach Kerlingarfjoll zejścia po błotnistych po deszczu stokach dostarczały sporo emocji. Na szczęście na emocjach się skończyło, a jeden dekielek od obiektywu to jedyne, co tam zaginęło bez wieści. Za to kolorowe wzgórza zmoczone deszczem znacznie zyskały na intensywności barw, co oczywiście bardzo pozytywnie wpłynęło na zdjęcia.

Kirkjufell i pędzące chmury, Islandia

Powietrze bardzo pospieszne

O ile pogoda podczas całego wyjazdu była niezła, a jak na Islandię nawet bardzo dobra, to w końcówce fotowyprawy załapaliśmy się na nieco ekstremalne warunki. W ostatnich dniach dla północnej Islandii został ogłoszony żółty alarm, a dla Fiordów Zachodnich – pomarańczowy. Ten ostatni komunikat oznacza, że należy zrezygnować z jeżdżenia kamperami i małymi samochodami, bo porywisty wiatr może je zepchnąć z drogi. A my wtedy podziwialiśmy maskonury na klifach Latrabjarg i zachwycali się dynamicznym niebem, na którym tęcza pojawiała się po kilka razy dziennie.

Śniadanie pod wodospadem Skogafoss, Islandia

Nie ma odpoczynku od fotografowania

Można by pomyśleć, że po wszystkich tych trudach odpoczniemy w jakimś zaciszu, ale nie ma tak dobrze. Hotele mieliśmy (i ten dzisiejszy też zresztą mamy) w takich miejscach, że trudno zapomnieć o fotografii. Gdy przy śniadaniu ogląda się przez okna jadalni wodospady, pasące się konie islandzkie albo przynajmniej fiord, to… między kanapką a jajecznicą pędzi się po aparat, bo słońce akurat wyszło. Jak widać, nie ma lekko i dylemat: jeszcze trochę komfortu w hotelu czy plener – może doprowadzić do łez.

Więcej fotografii z Islandii w naszej galerii:

https://www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/islandia-3/

PS. Dziękujemy Beacie i Lechowi za udostępnienie zdjęć do tej części relacji z fotowyprawy.

Planeta Islandia 2020 - uczestnicy fotowyprawy pod tęczą
Uczestnicy fotowyprawy Planeta Islandia 2020 pod tęczą, która czekała na nas na Fiordach Zachodnich.