Złota jesień w karkonoskim lesie, rozmazaniec, techniki intencjonalnego poruszenia aparatu

O drzewie, które chciało być słońcem

Ostatnio spore zainteresowanie wzbudziły niektóre zdjęcia z poprzedniego wpisu, a konkretnie zagadnienie „jak TO zostało zrobione”. Byłam podejrzewana o jakieś rozmywanie warstw i inne wszeteczeństwa… nie, żebym tego nigdy nie robiła… ale akurat tym razem sposób działania był zupełnie inny. Prawie że analogowy: to jest efekt zrobiony w aparacie, i to bynajmniej nie filtrami efektowymi. Aby wyjaśnić sprawę do końca, zrobię tym razem coś, czego normalnie nie robimy: zamieszczę to samo zdjęcie w drugim wpisie. I jeszcze inne jego wersje, dla porównania. No to zapraszam! Na początek zdjęcie z TYM efektem w pełnej krasie:

Złota jesień w karkonoskim lesie

Był sobie jesienny las

I jak to jesienią, niektóre drzewa są bardziej złote od innych, a liście zdecydowanie bardziej niż, dajmy na to, pnie. Już same kolory zachęcają do fotografowania. Przy pochmurnej pogodzie w lesie do zrobienia ostrych zdjęć konieczny jest statyw. Ustawiam: kadr, ogniskowa, ostrość, te sprawy. Zdjęcie „normalne” zrobione dokładnie z tego samego miejsca, z tymi samymi ustawieniami (f/11, 30 sekund), wygląda tak:

Złota jesień w Karkonoszach

Jak widać, zupełnie inaczej niż zdjęcie otwierające mimo tych samych ustawień i identycznego wywołania. Ale skoro już mam statyw, to…

może trochę poszaleć?

Efekt kręcenia zoomem pewnie już wszyscy widzieli, ale to nie to. Tu zoomowania nie było. Tym razem pokręciłam tylko pierścieniem ostrości. Naświetlanie trwało 30 sekund, tak jak poprzednio. Zaczęło się „normalnie”, a po około 15 sekundach przekręciłam powoli pierścień ostrości do minimum. Druga połowa naświetlania (no dobrze, trochę mniej niż połowa) odbywała się przy ostrości ustawionej na jakieś pół metra od aparatu. Nietrudno zgadnąć, że obraz w wizjerze byłby wtedy totalnie nieostry – gdyby oczywiście było w tym czasie w wizjerze widać jakikolwiek obraz. Rezultat: ekspozycja, na którą składa się w połowie obraz ostry, a w połowie – bardzo nieostry. No, tak mniej więcej w połowie. Dla niedowiarków zamieszczam niżej zdjęcie prosto z aparatu, tylko zmniejszone. Jak widać, wersja na górze wpisu została tylko trochę rozjaśniona i dokolorowana, co jest zupełnie standardową procedurą. Żadnych kombinacji z warstwami i rozmywaniem nie było trzeba.

Złota jesień w Karkonoszach - zdjęcie rozostrzone

Skąd ten efekt?

To jeszcze może parę słów wyjaśnienia dlaczego to wygląda jak wygląda i dlaczego nie każdy kadr nadaje się do „rozostrzania”. Złote liście są, jakby to ująć… złote. To jest jasny kolor, a jasne rejestruje się na zdjęciach mocniej niż ciemne, z powodów chyba oczywistych. Rozostrzenie sprawia, że złote liście stają się dużymi, złotymi plamami – stąd wrażenie ich rozmycia. Zielone liście i brązowe gałęzie też oczywiście stają się dużymi, zielonymi i brązowymi plamami, ale jako ciemne rejestrują się słabiej, więc złoto zaczyna dominować. Choinki w tle, pnie, gałęzie, mchy – wszystko staje się lekko ocieplone. To nie żadne kombinacje kolorystyczne w postprodukcji, tu po prostu barwy jesieni rozlały się po kadrze. Dosłownie.

Dodatkowo mamy tu jeszcze niejasne wrażenie, jakby złocistość rozbryzgiwała się na boki. To nie zoomowanie, jak już wcześniej zastrzegłam, to skutki oddychania obiektywu (ang. focus breathing). Zjawisko to polega na tym, że zasięg kadru zmienia się nieco w zależności od tego, na jaką odległość jest ustawiona ostrość. Niektóre obiektywy „oddychają” bardzo głęboko, inne leciutko, ale to właśnie temu zjawisku zawdzięczamy przesunięcie złotych plam względem liści, od których pochodzą. Im dalej od centrum kadru, tym przesunięcie większe.

Mam nadzieję, że już wszystko jasne? No to brać statywy i do lasu, póki jeszcze jest złociście!