Trójpodział nie jest złą zasadą kompozycji, lecz jest dominantą zdecydowanie nadużywaną. Jest bardzo popularny, bo łatwy do zrozumienia. Każdy ogólny podręcznik fotografii coś wspomina o trójpodziale – o innych dominantach kompozycyjnych rzadko, wiele artykułów internetowych o kompozycji poza trójpodział nie wychodzi. Bez trudu da się każdemu wyjaśnić ten schemat, nie jest żadnym wyzwaniem przedstawić wizualnie jego reguły, nawet da się go matematycznie rozpisać. Opanowanie go nie wymaga wrażliwości estetycznej, na dobrą sprawę można go stosować mechanicznie. Wielu początkujących (oraz nie tylko początkujących) szybko przyswaja ten wzorzec. Dobrze, że przestają kadrować centralnie. Źle, że fiksują się na trójpodziale, próbując go stworzyć zawsze i wszędzie.
W tej łatwości stosowania kryje się właśnie pułapka, bo nietrudno trójpodział traktować jako rzeczywistą „regułę” – niemal obowiązek kompozycyjny, a nie jedną z możliwości. Trójpodział jest niezłą dominantą kompozycyjną – w wielu przypadkach pozwala zbudować co najmniej przyzwoite kadry. Niekoniecznie jednak pozwala zbudować najlepsze w danych warunkach kadry. A traktowanie trójpodziału jako „reguły” skutkuje ignorowaniem innych możliwości – fotograf sam sobie zakłada klapki na oczy, spoza których nie zauważy innych pomysłów na kompozycje.
Trójpodział – tak, ale nie wyłącznie on. Jeśli mamy świadomość, że to tylko jedna z możliwości, wcale nie najlepsza ani najbardziej uniwersalna – świetnie. Jeśli nie potrafimy z marszu opisać innych dominant kompozycyjnych – gorzej. Bardzo źle, jeśli kompozycja i trójpodział są dla nas synonimami, a regułę trójpodziału traktujemy jak przepis kodeksu karnego, którego naruszenie zagrożone jest sankcjami prawnymi.
Trójpodział jest bardzo pożyteczny na pierwszym etapie nauki fotografii, ale nie wolno się na tym etapie zatrzymać. Później trójpodział powinien być dla nas jedną z wielu możliwości – ani najlepszą, ani najważniejszą. Co najważniejsze, powinien pozostać tylko możliwością – nie prawem, nie koniecznością, nie „regułą”, której „złamanie” to stan wyższej konieczności i niemal akt heroiczny.