Za oknami u nas ostatnio ciepło jest niewątpliwie, ale ten wpis nie dotyczy narzekania na upały. Temperatura to nie tylko słupek rtęci na termometrze – szczególnie w odniesieniu do fotografii. Dzisiaj będzie o tym, że balans bieli zdjęcia, a szczególnie jego temperatura barwowa, wpływa na nasze postrzeganie (i zapamiętywanie, a jakże) temperatur, jakie panowały gdy robiliśmy zdjęcie.
Nie musi to być, i przeważnie nie jest, proces uświadomiony; po prostu gdy widzimy ciepłe kolory, kojarzą nam się ze słońcem, czyli ciepłem, a zimne – z nocą, śniegiem i chłodem. A tak naprawdę jedne i drugie wynikają bezpośrednio z ustawionego w aparacie balansu bieli. To jeden z powodów, dla których warto nie zdawać się na automatykę, tylko ustawiać ręcznie balans bieli możliwie najbliższy pożądanej kolorystyce fotografii. Dzięki temu, przeglądając zdjęcia, będziemy mieli od razu odczucia takie, jakie zamierzaliśmy mieć w trakcie pleneru – a przynajmniej z nimi niesprzeczne.
Na górze i na dole „Islandzka Toskania”, czyli widok z klifów Dyrholaey – to samo zdjęcie w dwóch balansach bieli, różniących się o około 1300 Kelwinów. Dolne ma barwy mniej więcej takie jakie zrobiłby w tych warunkach automat, górne jest przeze mnie ocieplone do około 6800 Kelwinów. Pozostała część obróbki (krzywa kontrastu i szara warstwa do miejscowej regulacji jasności) jest taka sama w obu przypadkach. No i widać, że w zależności od kolorystyki, jedno zdjęcie jest bardziej toskańskie, a drugie bardziej islandzkie.
Więcej o kolorach w fotografii można poczytać tutaj.