Czy jeżdżenie po świecie ma jakieś pozytywne strony? Od początku epidemii pojawia się sporo głosów, że turyści to szkodnicy i najlepiej, jakby to całe podróżowanie się skończyło. Naprawdę?
Świat bez podróżników – jest lepiej?
Jeździmy i fotografujemy świat – ten dalszy i ten bliższy. I być może czasem spotykamy się z opinią, że „a po co to jeździć?” czy „z tego jeżdżenia to nic dobrego nie ma”. Epidemia koronawirusa i związane z nią powszechne zamykanie granic stworzyło niezwykłą okazję do sprawdzenia jak wygląda świat bez turystów. No to zobaczmy.
Niespodziewany tryumf ruchów antyturystycznych
W ostatnich latach w najbardziej tłumnie odwiedzanych miastach, jak Wenecja czy Barcelona, ale też na Malcie, pojawiły się ruchy antyturystyczne. Mieszkańcy protestowali, niekiedy dość gwałtownie, przeciwko zalewowi odwiedzających. Nie chodzi tu wcale o ksenofobię, ale o bardzo praktyczne, życiowe utrudnienia wynikające z popularności miejsc: wzrost cen, niedostępność mieszkań (zamienianych na apartamenty Airbnb), brak sklepów spożywczych (zamienianych na sklepy z pamiątkami) itp. Teraz nagle turyści zniknęli i… klęska urodzaju zamieniła się w dramat masowego bezrobocia. Z deszczu pod rynnę.
Zmienić pracę, wziąć kredyt
Czy słynnej recepty na poprawę życia nie mogliby zastosować Włosi i Hiszpanie? Pewnie pierwsi by mogli założyć trochę więcej winnic, a drudzy – sadów pomarańczowych. W końcu oba kraje mają tylko niespełna 15% PKB z turystyki, jakoś by przeżyli. Islandczycy (30% PKB z turystyki) mogliby łowić więcej ryb, a Chorwaci (25%) – przyłożyć się do rakiji. Znaczy – produkcji rakiji, a nie jej spożycia.
Trochę trudniej byłoby o dobrą receptę dla mieszkańców Seszeli, Malediwów czy różnych karaibskich wysp, gdzie turyści przynoszą ponad połowę dochodów i dają 60-90% miejsc pracy. Nawet mniej uzależnione od turystyki kraje, takie jak Kambodża (26%), Tajlandia (21%) czy Jordania (18%) nadal miałyby poważny problem ze znalezieniem nowej pracy dla hotelarzy, przewodników, kelnerów i kucharzy. Bogaty Zachód bez turystyki by sobie poradził, ale reszta świata stałaby się jeszcze biedniejsza, głodniejsza i mniej bezpieczna.
To byłby inny świat
Pusta, bezludna Wenecja wygląda ponoć jak gigantyczny plan filmowy, ale eksperci się zgadzają, że długo by tak nie wyglądała. Średniowieczna zabudowa, system kanałów i mostków nad nimi może się utrzymać w takiej postaci wyłącznie jako atrakcja turystyczna. Gdyby nie turyści, Wenecja już dawno zostałaby przebudowana na coś bardziej praktycznego i współczesnego.
Bez turystyki zniknęłaby też znaczna część dzikiej przyrody. Owszem, słynna Rafa Koralowa miałaby się lepiej, ale dzika przyroda Afryki już niekoniecznie. Dlaczego? Bo dla plemion żyjących wokół parków narodowych Kenii czy Tanzanii te tereny wydzielone do ochrony lwów, nosorożców i słoni to marnotrawstwo pastwisk do wypasu bydła. Już w tej chwili, po zaledwie kilku miesiącach covidowej izolacji, kłusownictwo ostro rośnie. Owszem, rośnie także dlatego, że pozbawieni pracy ludzie muszą coś jeść, ale też rośnie kłusownictwo komercyjne – aby sprzedać kości, rogi i narządy zwierząt do azjatyckich firm parafarmaceutycznych. Co gorsza, strażnicy przyrody są finansowani z wpływów z turystyki. Wklejam facebookową informację świetnego fotografa Nicka Brandta, który tłumaczy te zależności i apeluje o datki na fundację finansującą rangerów w parku narodowym Amboseli.
Dóbr kultury, w tym zabytków, dotyczy ten sam mechanizm. Utrzymanie, konserwacja, ochrona – wymagają pieniędzy. To pieniądze turystów finansują zachowanie Tadż Mahal, Petry, Machu Picchu i tysięcy innych zabytków. Finansują bezpośrednio (w formie biletów wstępu), ale też pośrednio, gdy podatki z hoteli, restauracji i lokalnych biur podróży spływają do budżetów państw.
Jasne, masowa turystyka ma swoje ciemne strony, a termin „wenetyzacja” od ponad dekady służy do opisu zjawiska wypychania mieszkańców z ich rodzimych miast przez przemysł turystyczny. Pandemia Covid-19 już jednak pokazała, że zupełny brak turystyki to jeszcze większe problemy i dramaty.