[Aktualizacja na końcu] Pandemia się kończy, kolejne kraje znoszą obostrzenia, już prawie jest normalnie – gdy Polska Agencja Żeglugi Powietrznej postanowiła zagrać w cykora z kontrolerami lotów. Kontrolerzy lotów to idealny przeciwnik do gry, w której wygrywa ten, kto ma mocniejsze nerwy, prawda? No i wygląda na to, że od początku maja PAŻP uda się uziemić samoloty pasażerskie w Polsce lepiej niż zrobił to covid w swoim najlepszym okresie.
Dwuletni, dobrze odchowany problem
To, co piszę, może już jutro być nieaktualne (i mam nadzieję, że będzie), niemniej nawet jeśli uda się zakończyć całą sprawę pozytywnie, to jest to historia z cyklu „Polska mistrzem Polski”. Spór z kontrolerami lotów trwa już dwa lata (sic!), na początku tego roku PAŻP uznał, że trzeba go zdynamizować i postawił kontrolerów pod ścianą, dając im do wyboru podpisanie nowej umowy o pracę za niższe stawki albo odejście z pracy. Z nieco ponad 200 kontrolerów warszawskich, nowych warunków nie przyjęło około 170 – pierwszych 35 odeszło w kwietniu, następnym 140 okresy wypowiedzenia kończą się 1 maja. Z pozostałą liczbą kontrolerów lotu oba warszawskie lotniska mogą realizować niespełna 200 startów i lądowań dziennie – zamiast ponad 500. Czy ktoś mógłby PAŻP przekazać, że jak Zełenski prosił o zamknięcie nieba, to chodziło mu o niebo nad Ukrainą, a nie nad Polską?
Co poleci, a co nie?
Hodowanie sobie dwuletniego sporu i granie va banque w ostatniej chwili to jeden z uroków obecnej sytuacji, ale drugi, nie mniej sympatyczny, to polityka informacyjna władz. Co wiadomo? Nic nie wiadomo. Wprawdzie ukazało się rozporządzenie premiera, które ustala priorytetowe kierunki, które zostaną utrzymane i będzie na każdy z nich realizowany jeden lot dziennie. Ale… figuruje tam na przykład Frankfurt – to który lot do Frankfurtu zostanie w rozkładzie, bo jest ich na razie kilka? 32 kierunki, czyli jeden przylot i jeden odlot, to daje 64 starty i lądowania dziennie. W przyjętym, okrojonym limicie jest jeszcze trochę ponad 100 – to które z nich będą realizowane? To rozporządzenie dotyczy tylko lotnisk warszawskich (Chopina i Modlin), a co z lotami z Krakowa, Katowic, Wrocławia czy Gdańska? Czy coś w ogóle wiadomo?
Od tanich linii z daleka
Latamy czasem Wizzairem i Ryanairem, gdy inne linie nie oferują bezpośrednich połączeń (np. do Jordanii czy do Szkocji), ale jak sytuacja robi się ogólnie niepewna, to od tanich linii trzeba się trzymać z daleka. Jak „normalna” linia musi odwołać lot, to nadal ma obowiązek dostarczyć pasażera na miejsce. Jeśli lot jest z przesiadką, a bilet jest łączony, to ma obowiązek dostarczyć do celu. Jeśli nie może tego samego dnia, to musi zapewnić hotel. Jeśli nie może na zaplanowane lotnisko (np. Chopina…), to musi zaproponować alternatywy, na które pasażer może się zgodzić lub nie. Jeśli jeszcze linia jest w Star Alliance, to do dyspozycji są nie tylko połączenia linii, u której kupiliśmy bilet, ale wszystkich linii zrzeszonych w Star Alliance (może z wyjątkiem LOT-u…). Może też ograniczyć się do zwrotu ceny lotu – ale tylko jeśli pasażer się na to zgodzi.
Gdy natomiast „tania” linia odwołuje lot, to po prostu zwraca wpłaconą cenę biletu i nie ma dyskusji. Może coś zaproponować zamiast, ale wcale nie musi.
Najbliższe pewne lotnisko: Berlin
Być może samoloty będą w miarę normalnie latały z Krakowa, Wrocławia, Katowic lub Gdańska. Z pewnością będą normalnie latały z Berlina. Do Berlina jeżdżą autobusy i pociągi, z zachodniej Polski często nawet szybciej i wygodniej tam dotrzeć niż do Chopina (o Modlinie nie wspominając). Jeśli chce się mieć stuprocentową pewność podróży, to najlepiej planować wylot z Berlina. Pewnie na początku maja okaże się, co i skąd naprawdę lata, ale dzisiaj żadne polskie lotnisko nie jest warte ryzyka.
No to lecimy!
Na fotowyprawę na Santorini wylatujemy z lotniska Chopina – ale startujemy 30 kwietnia, gdy brakuje tylko 35 kontrolerów, a nie 170, więc wylot powinien odbyć się w miarę normalnie. Jak będzie z powrotem – zobaczymy, ale bilety mamy kupione w Aegean Airlines, które są częścią Star Alliance, więc gdzieś nas powinny przywieźć. Z pewnością zdamy relację.
Na majową Toskanię my oraz część grupy mamy kupione bilety z Berlina. Część grupy nadal wierzy w bezpośredniego Wizzaira – gdyby na początku maja się okazało, że jednak tych połączeń nie ma, to mają czas na znalezienie alternatywy. Jedna uczestniczka jedzie autobusem z Polski – i tak ciągniemy spod Warszawy autobus, który będzie nas woził po Toskanii, więc można nim przyjechać. 20 godzin jazdy nie jest fajne (coś o tym wiemy), ale w takiej awaryjnej sytuacji jest to przynajmniej pewne i bezproblemowe.
Na czerwcową fotowyprawę do Namibii albo polecimy z Berlina, albo z Krakowa, Wrocławia lub Katowic (jeśli loty z polskich lotnisk regionalnych okażą się przekonujące). Tak czy tak, musimy tylko dolecieć do Frankfurtu, skąd odlatuje samolot do Windhouk.
W pierwszym covidowym roku udało nam się zrobić 6 fotowypraw, w następnym – 8 fotowypraw. Daliśmy radę wtedy, damy i teraz. Tylko polskich lotnisk szkoda i niedoszłych turystów.
Wszystkie zdjęcia powyżej z Namibii.
PS. Na szczęście tekst już się zdążył w dużej mierze zdezaktualizować – spór z kontrolerami został chwilowo załagodzony i loty mają się odbywać normalnie do 10 lipca. I oby później też było sprawnie i bez redukcji lotów.