Gdy się lata na fotowyprawy, to nadawany bagaż lotniczy po prostu mieć trzeba. Nawet nie chodzi o to, że trudno się spakować do podręcznego – nawet takiego większego podręcznego – ze sprzętem fotograficznym i jeszcze normalnym wyposażeniem podróżnym. Najważniejszym powodem jest statyw. Niby nie ma zakazu wożenia statywów w bagażu podręcznym, i czasem widzimy jak ktoś na lotnisku ze statywem przytroczonym do plecaczka fotograficznego przechodzi przez kontrolę bezpieczeństwa. Czasem też widzimy, jak jest od tej kontroli zawracany w celu wykupienia bagażu nadawanego, zawierającego właśnie statyw, którego nijak nie wolno wziąć na pokład. Od czego to zależy – trudno powiedzieć, ale najwyraźniej niektórzy sprawdzacze uznają trzy połączone kije teleskopowe za broń. Na wszelki wypadek lepiej więc statyw, owinięty w ciuchy, nadać na bagaż od razu, nie sprawdzając czy przejdzie przez kontrolę czy nie. Pod tym linkiem więcej o tym, jak się pakować na fotowyprawy.
Bagaż? Jaki bagaż?
Bagaż nadawany może się jednak zgubić, i to na różne sposoby. Najdziwniej jest, jeśli zgubi się jeszcze przed nadaniem go. Niemożliwe? Dla chcącego nic trudnego, linie lotnicze potrafią zgubić nawet coś, czego nie miały. Zdarzyło nam się w nie tak dalekiej przeszłości, że loty trzeba było przekładać. Wiadomo: covid, obostrzenia, granice zamykały się, otwierały, zamykały inaczej – wszyscy to znamy. Ten lot był jednak wyjątkowy, bo przekładany z pięć razy. Na początku oczywiście wszyscy mieli wykupiony bagaż nadawany, no bo jak inaczej? W międzyczasie okazywało się, że niektórym lot przełożono przez pomyłkę na inny kierunek – takie rzeczy prostowaliśmy od razu. Ale na lotnisku okazało się, że przy niektórych biletach… zgubiła się adnotacja, że zawierają jedną sztukę bagażu lukowego. Przy czym cały czas pozostawały w taryfie, która bagaż taki zawiera z definicji. Po dłuższej dyskusji z panią przy okienku, która miała coraz większe oczy, śledząc na swoim ekranie przeszłe losy przebukowanego pięć razy (oraz kilka razy poprawianego) biletu, przyznała nam ona rację: rzeczywiście, na początku bagaż był, więc powinien być nadal. Uff, no to lecimy.
Nie mamy pańskiego bagażu, ale coś można zrobić
Zdarza się też, że bagaż zgubi się normalnie: nie doleci we właściwym czasie na to samo lotnisko co jego właściciel. Ostatnio nam się to zdarzyło. Co wtedy? Stratę należy zgłosić od razu: w specjalnym okienku na lotnisku, ewentualnie na formularzu internetowym, jeśli linia lotnicza taki udostępnia. Zgłaszając, trzeba opisać walizkę czy torbę: wielkość, kolor, markę, materiał, czy ma kółka czy nie – takie podstawowe rzeczy. Dowiązane do rączki kolorowe sznurki też są warte wzmianki, bo pozwalają szybciej zidentyfikować zgubiony bagaż. Podaje się też adres, pod który walizka ma zostać dostarczona po odnalezieniu. Po wykonaniu zgłoszenia możemy po prostu iść do domu, ewentualnie do hotelu, jeśli mieliśmy pecha stracić torbę w drodze „tam”. Idąc, można zahaczyć o sklep, w którym na koszt bałaganiarskiej linii lotniczej kupimy sobie rzeczy niezbędne, których nie mamy, bo zostały w walizce: zmianę bielizny, kosmetyki, tego typu rzeczy. Koniecznie trzeba zachować paragon: na jego podstawie dostaniemy później zwrot kosztów. Ale uwaga: perfumy i futra raczej nie zostaną zrefundowane. Klient ma obowiązek ograniczyć zakupy do rzeczy niezbędnych, utrzymanych w rozsądnej cenie. A co potem?
Czekając na swój bagaż
Potem po prostu czekamy na kontakt z linii lotniczej. Większość zagubionych bagaży odnajduje się w ciągu doby, a kurier przynosi je na podany adres. Rozpakowujemy, nastawiamy pranie, koniec historii.
Bywa jednak, na szczęście rzadko, że bagażu nie ma dzień, dwa, pięć… I tu postępowanie może się różnić w zależności od linii lotniczej. W przypadku Lufthansy, który mieliśmy niestety okazję przećwiczyć, dostaje się do wypełnienia i wysłania przez internet zaawansowany formularz identyfikacji bagażu. Jest na nim więcej możliwości opisu bagażu (ma dwa kółka, czy cztery? Zamek szyfrowy? Rodzaj zapięcia?…) i rzecz najistotniejsza: dużo miejsca na wyszczególnienie, co tam też w środku mieliśmy. Wyszczególniać należy, uwzględniając kolory, rozmiary, marki, napisy na koszulkach – wszystko, co pozwoli obcym ludziom odróżnić zawartość jednej walizki od innych. Wypisuje się też ceny tego całego kramu. Chodzi o to, żeby w przypadku np. oderwania się zawieszki bagażowej, dało się dopasować torbę do właściciela po zawartości. Im bardziej charakterystyczne przedmioty przewozimy, tym łatwiej będzie zidentyfikować właściwą torbę. W naszym przypadku sprawa była dość oczywista: mało kto przewozi duży statyw Gitzo, zawinięty w czerwoną kurtkę i zapakowany dla bezpieczeństwa w parę kaloszy wędkarskich. Po następnych kilku dniach do drzwi zapukał kurier z odnalezionym bagażem. Nawet piasek z atlantyckiej plaży nadal w nim był (niestety).
A co z ubezpieczeniem bagażu?
Jeśli wykupujemy ubezpieczenie podróżne (a warto to robić – my zawsze kupujemy dla naszych Uczestników), jest tam też możliwość ubezpieczenia przy okazji bagażu. Kosztuje to niewiele, więc czemu nie? Warto jednak wiedzieć, że w przypadku zgubienia (czy też opóźnienia) bagażu przez linię lotniczą, to właśnie ta ostatnia odpowiada za niego w pierwszym rzędzie, ale tylko do określonej wysokości kosztów – ostatnio jest to nieco ponad 7 tys zł. Określeniu wartości bagażu (a przede wszystkim tego co w środku, rzecz jasna) służy właśnie wypełniany formularz zaawansowanej identyfikacji bagażu. Podajemy tam ceny – powinny być one wiarygodne, tzn. lepiej się nie upierać że woziliśmy koszulki po 500 zł sztuka, ale paragonów mieć nie trzeba. W tym mało prawdopodobnym wypadku, gdyby bagaż się nie znalazł w ogóle, linia lotnicza na tej podstawie wypłaci odszkodowanie. Gdyby było ono zbyt niskie – resztę dopłaci ubezpieczyciel, oczywiście też z ograniczeniem do kwoty ubezpieczenia, która w Signal Idunie ostatnio wynosi maksymalnie 10 tys zł. Ale tego już na szczęście nie musieliśmy sprawdzać w praktyce.
P.S. Zdjęcia w tym wpisie pochodzą z Jordanii, gdzie bagaż doleciał w obie strony bez problemu 🙂 Do Jordanii wracamy w marcu i mamy jeszcze wolne miejsca!
P.P.S. LAST MINUTE ISLANDIA! Normalnie coś takiego jak miejsca last minute u nas nie występuje, ale sytuacja jest wyjątkowa: osoba, która miała jechać z nami na zimową Islandię, miała właśnie wypadek i jechać nie może. Żeby mogła odzyskać część kosztów, szukamy dla niej zastępstwa, a na zachętę jest aż 3000 zł zniżki. Tylko trzeba być szybkim, bo wyjazd już 12 lutego.