Złoto Renu to była nasza ostatnia fotowyprawa w 2020 roku. W drugiej połowie października przez tydzień fotografowaliśmy winnice, miasteczka i zamki na brzegach Renu i Mozeli. Poniżej relacja z tych warsztatów fotograficznych.
Złoto Renu: zamek Thurant zdobyty!
A my znowu w drodze – zaczęliśmy fotowyprawę Złoto Renu. Tym razem grupa docierała bardzo rozproszona – kilka osób samolotem do Frankfurtu, a później fotowyprawowym autobusem, kilka zaś przyjechało bezpośrednio samochodami z Polski. Miasteczko Alken w dolinie Mozeli jest położone na tyle blisko, że dla osób mieszkających w zachodniej Polsce prościej było dojechać tu bezpośrednio niż lecieć.
Po dotarciu i wzmocnieniu się obiadem zdążyliśmy jeszcze przed końcem dnia na pierwszy plener fotograficzny. Nie było daleko – podjechaliśmy do zamku Thurant, który wznosi się dokładnie nad miasteczkiem Alken, gdzie przez kilka dni będziemy mieszkać. Jak widać przed końcem dnia zdążyliśmy, a sam zamek Thurant fotografowaliśmy zarówno przed, jak i po zachodzie słońca. Pogoda nam dopisała. Zanim słońce znikło za przeciwległym wzgórzem, czasem przeświecało na zamek i rosnące poniżej winnice. Na koniec dnia (a formalnie: już po jego zakończeniu, bo po zachodzie słońca) na niebie były pięknie podświetlone kolorowe chmury. Gdy zaś blask dnia słabł, fotografowaliśmy elegancko oświetlony zamek. Zamek Thurant uznajemy za fotograficznie zdobyty – do środka nie zdążyliśmy już zajrzeć, bo dotarliśmy już po godzinach zwiedzania, ale z zewnątrz go obfotografowaliśmy o złotej i niebieskiej godzinie.
Wieczorna sesja pod zamkiem, a ponad winnicami to nie koniec dzisiejszych doświadczeń. Po powrocie mieliśmy jeszcze degustację lokalnych win, pochodzących z winnicy należącej do hotelu. Oprócz poznawania smaków rozmaitych gatunków mozelskich win sporo dowiedzieliśmy się o metodach ich produkcji, rodzajach i klasyfikacji. Wiemy już, czemu nie stosuje się już korka, tylko zakrętki, jak długo może leżeć różowe wino i dlaczego powinno leżeć, a nie stać. Nie wiemy, czy ta wiedza wpłynie na fotografie, jakie uczestnicy fotowyprawy zrobią w najbliższe dni, ale z pewnością wieczór stanowił miłe wprowadzenie do czekających nas peregrynacji.
Internet tu jest bardzo słaby (zarówno hotelowe wi-fi, jak zasięg sieci komórkowej), więc jeśli w najbliższych dniach relacje nie będą się pojawiały, to przyczyną będą braki w infrastrukturze telekomunikacyjnej, a nie nadmiar reńskiego. 😉
Kobiety, wino i mało obronny zamek
Dzień zaczęliśmy od sesji pod drugim najbardziej znanym niemieckim zamkiem. Pierwszeństwo w kategorii popularności dzierży bezdyskusyjnie Neuschwannstein, a zaraz za nim jest właśnie leżący na lewym brzegu Mozeli Eltz. O kultowości średniowiecznej fortecy Eltz świadczą rytuały, jakie tam odchodzą skoro świt. Koniec października, mrok, pandemia koronawirusa, a na brukowany most prowadzący do zamku pchają się kobiety, które a to tańczą, a to szykują się do odlotu.
Jak łatwo się domyślić, chodzi nie o tańce ani próby latania, ale o zdjęcia na tle słynnej budowli. Trafiliśmy na sesje realizowane zarówno telefonem, jak i prowadzone przez fotografa, który szybko i zdecydowanie komenderował modelką z czarnymi skrzydłami. Obecny kultowy status to największy sukces zamku Eltz, który funkcję obronną pełnił tylko raz, w XIV wieku i to nieskutecznie (szybko skapitulował). Od tej pory właściciele zamku (od 33 pokoleń ten sam ród von und zu Eltz) sprawnie unikali narażania zamku, ustawiając się zawsze po stronie silniejszych. W nagrodę mają gdzie mieszkać do dzisiaj – zamek przetrwał nienaruszony od średniowiecza, co jest sporym sukcesem dla fortyfikacji leżącej na dnie wąskiej doliny.
Środek dnia spędziliśmy w miasteczku Bernkastel i w jednej z pobliskich winnic. Drugi dzień degustacji rieslingów pokazał inne oblicze miejscowego winiarstwa. O ile wczoraj kosztowaliśmy wyrobów jednej z typowych lokalnych wytwórni, to dzisiaj gościł nas jeden z najbardziej znanych niemieckich producentów, mający względem swoich win światowe ambicje.
Na zakończenie dnia ćwiczyliśmy fotografię nocną jednego z miasteczek po drugiej stronie Mozeli. Jednym z fotograficznych uroków tej rzeki jest jej niewielka szerokość – leżące na brzegu miasteczka, zamki i winnice dobrze wychodzą na zdjęciach robionych z drugiego brzegu. Później jeszcze kolacja, wieczorne spotkanie warsztatowe i można zamknąć dzień.
Cochem i Bacharach – mieszczańskie perełki
Brzegi Renu i Mozeli to nie tylko winnice i zamki, ale też – a może przede wszystkim – malutkie miasteczka. Codziennie takie odwiedzamy, ale ostatnie dwa dni to wizyty w najbardziej ikonicznych perełkach architektury.
Cochem nad Mozelą i Bacharach nad Renem są bliźniaczo podobne. Położone wzdłuż rzek, mają główną ulicę równoległą do nabrzeża oraz kilka prostopadłych uliczek, które wspinają się na zbocze wzgórza. Na szczycie wzgórza – obowiązkowo zamek. Bacharach ma jeszcze dodatkowo w połowie wysokości stoku ruiny kaplicy (bardziej wyglądają na ruiny katedry – konstrukcja z wysokich kolumn zwieńczonych łukami; ruina, ale w czekających na witraże oknach są szprosy). Uliczki oczywiście wąskie, domy bielutkie z szachulcowym szkieletem, piony mało popularne, więc wszystko się krzywi, chyli na różne strony, epatuje wiekowością, ale taką zadbaną, elegancką i sterylnie czystą.
Zamki na wzgórzach to też część bajkowej legendy. O ile Eltz, który fotografowaliśmy niedawno, wyglądał jak senne marzenie Disney’a, ale był średniowiecznym autentykiem, to forteca w Cochem jest XIX-wieczną rekonstrukcją po tym, jak zamek pod koniec XVII wieku wysadzili w powietrze Francuzi. Rekonstrukcją, dodajmy, opartą na szkicach i malowidłach, a nie projektach architektonicznych, więc ogólne wrażenie liczyło się bardziej niż historyczna wierność. Okolica aż prosi się o fotografów, którzy mają tu spore możliwości, bo okoliczne wzgórza pozwalają fotografować miasteczka i zamki z różnych stron i różnych wysokości. W Cochem jest też most, dzięki czemu można robić zdjęcia przez Mozelę (Bacharach pod tym względem jest upośledzone, jako że na tym odcinku Renu są dwa mosty, przejazd przez bliższy z nich na punkt widokowy to jakieś 100 kilometrów).
Jeśli całość sugeruje wrażenia cukierkowe i nieco kiczowate, to bardzo słusznie, bo to właśnie taka niemiecka bajka. Wieczorem to bajka do kwadratu – zapalają się uliczne latarnie i światła w okienkach, Ren lub Mozela je odbijają i rozciągają, przez pół godziny od zachodu do zmierzchu zdjęcia same się robią. Ten cały pokaz nie odbywa się jednak dla nas – oba miasta to centra turystyczne, tyle że adresowane do niemieckich turystów. Inne języki słyszy tu się rzadko, a ruch na uliczkach jest spory – zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę obecne, covidowe czasy.
Turystyczny charakter miejscowości ma dodatkowe, oprócz wizualnych, atuty. Oferta restauracji, kawiarni, winiarni (to przecież serce reńskich win i królestwo rieslinga) jest bogata, spacery z aparatem można więc sobie przeplatać przerwami na kawę czy kieliszek wina, a przed wieczornym plenerem o niebieskiej godzinie wzmocnić się czymś konkretnym. Mamy nieodparte wrażenie, że nasza fotowyprawowa grupa kulinarno-winiarskie atrakcje ceni nie mniej niż fotograficzne.
Złoto Renu znalezione
Złoto Renu znalezione, zakupione i zapakowane. Jest bardzo poręczne, w butelkach o pojemności 0,75 litra. My jutro wracamy samolotem, ale prawie połowa uczestników fotowyprawy zdecydowała się na dojazd nad Mozelę własnymi samochodami i teraz nie muszą się zupełnie przejmować limitami dla bagażu głównego ani szczególnie starannym pakowaniem rieslingów i burgunderów. Reszta z nas musi się zmieścić w 23 kilogramach bagażu głównego na osobę, co ogranicza liczbę pamiątek do 6-8 sztuk. Do limitów nie liczy się płynne Złoto Renu z degustacji, wieczornych spotkań warsztatowych czy spędzanych w kawiarniach przerw między plenerami. Nie samą fotografią żyje fotograf, a poznanie lokalnej specyfiki i degustowanie miejscowych specjałów zawsze dobrze wpływa na wczucie się w klimat miejsca.
O ile pierwsza połowa tej fotowyprawy to sesje nad brzegami Mozeli, to ostatnie dwa dni fotografowaliśmy głównie okolice Renu. Trochę z obowiązku zajrzeliśmy pod słynną skałę Lorelei – nikt tam do nas nie śpiewał, a krajobrazy obok skały były ciekawsze niż samo kamienne urwisko. Stojąc przed skałą Lorelei, najlepiej nie patrzeć przed siebie, tylko w prawo i w lewo, i przejść się w obie strony też warto. Bardzo fotogeniczne są za to zamki na brzegach Renu. Wiszą nad szosą i linią kolejową idącą wzdłuż rzeki, oferując imponujący widok na sam Ren, a także na miasteczka, winnice oraz oczywiście inne zamki na drugim brzegu.
Jesienią nad Renem i Mozelą warto się zapatrzyć też w rzeczy mniejsze niż wzgórza i zamki. Same winnice i wybarwione liście drzew dostarczają niezliczonych możliwości kadrowania: ciaśniej, ale ze skupieniem uwagi na uroczych drobiazgach natury. Operowanie naświetleniem, ostrością i czasem pozwala przekazywać wrażenia, a nie tylko dokumentować sam wygląd roślin.
Złoto Renu kończy nasze tegoroczne fotowyprawy. Udało się ich zrobić sześć, dwie trzeba było przenieść na przyszły rok. Liczymy na to, że przyszły rok będzie bardziej normalny. Nad złote winnice, szachulcowe miasteczka oraz zamki nad Mozelą i Renem z pewnością wrócimy – dla architektury, krajobrazów, ale także dla winnic… i samo wino też jest niezłą zachętą.
Fotowyprawa była zrealizowana przez Wyprawy Fotezji, więcej zdjęć znad Renu i Mozeli można obejrzeć w naszej galerii:
https://www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/ren-i-mozela/
Uczestnicy fotowyprawy Złoto Renu 2020 pod zamkiem Rheinstein.