Oto spisywana na żywo relacja z fotowyprawy do Wenecji i w Dolomity, którą prowadziliśmy na początku października 2017.
Wenecja i Dolomity: plener fotograficzny przy drodze
Pierwszy plener fotograficzny w Dolomitach za nami – pogoda nie oszałamia spektakularnym światłem, ale liczymy, że będzie się tylko poprawiać. Poprawiło się zresztą, nim wysiedliśmy z autobusu, bo po drodze padało i po zakończeniu fotografowania też padało, a w trakcie szukania kadrów wokół jeziora deszczu nie było. Nie jest zresztą tak całkiem szaro – poniżej chmur są lasy, gdzie zaczęła się już całkiem barwna jesień.
Wczoraj mieliśmy nocleg w Mikulovie i sesję na górce z widokiem na zamek, w którym Napoleon podpisywał rozejm po bitwie pod Austerlitz. Zamek jak zamek, a tym bardziej bitwa jak bitwa, ale wina w Mikulovie mają świetne, zwłaszcza Palava nam przypadła do gustu. W San Vito di Cadore, gdzie nocujemy, też mają godne wina; wierzymy, że wywołane nimi pozytywne nastawienie dobrze wpłynie na jutrzejszy poranny plener fotograficzny.
Fotowyprawa w Dolomity: wiara przenosi chmury
Po wczorajszym chmurno-deszczowym wieczorze potrzeba było dużo wiary w dzisiejszy poranek. I wiara wystarczyła do rozganiania chmur o poranku, a i później przegrywały one z entuzjazmem naszej grupy. Na Przełęczy Falzarego chmury jeszcze próbowały kontratakować, ale mimo snucia się w te i we wte nie dały rady zakryć nam pejzaży. Niniejszym fotowyprawa w Dolomity zaliczyła Dolomity fotograficznie, a mamy jeszcze apetyt na jutrzejszy poranek na przełęczy Giau.
Filmy interwałowe z Canona D80
Korzystając z nowych możliwości technicznych, wrzucamy dowody, że pogoda wyglądała tak, jak piszemy, że wyglądała. Powyżej i poniżej filmy interwałowe wykonane za pomocą Canona D80 – realizowane nie jako serie zdjęć do późniejszego złożenia, ale od razu jako filmy. Na składanie interwałów nie mamy tu absolutnie czasu, zresztą na jakąkolwiek edycję filmów też nie, więc to praktycznie surowy materiał. Poniżej widoki na Monte Pelmo o wschodzie słońca, u góry to, co się działo w środku dnia na Przełęczy Falzarego.
Aneks wieczorny
Chmury odzyskały kontrolę nad sytuacją na sam koniec dnia. Jeszcze popołudnie nad jeziorem Mizurina było pełne przebłysków światła na otaczających szczytach, a chmurom zdarzało się podświetlenie, ale sam zachód był zachmurzony. Spróbujemy zaskoczyć chmurzyska jutro o wschodzie słońca, może nie spodziewają się nas na przełęczy Giau. Później wykonamy strategiczny odwrót w kierunku Wenecji. Niezależnie od wyniku jutrzejszego porannego pleneru, operację Fotowyprawa w Dolomity można uznać za sukces.
Wenecja: długa ekspozycja
Jesteśmy już w najczęściej odwiedzanym mieście Europy, przez którego uliczki i kanały przewija się co roku kilkanaście milionów turystów. Choć wysoki sezon już minął, to nadal panuje tu spory ruch, tak pieszych po uliczkach i nabrzeżach, jak i motorówek, promów i statków wycieczkowych po Canale Grande. Nie da się ukryć, że ten zgiełk utrudnia komponowanie eleganckich, ascetycznych kompozycji. Mój sposób, aby fotograficznie poradzić sobie z tak popularnym miejscem jak Wenecja – długa ekspozycja.
Podstawowe narzędzia: statyw i filtr szary
To oczywiste – aby wydłużyć naświetlanie do poziomu, gdy przechodnie zaczynają znikać ze zdjęć, niezbędne jest zamocowanie aparatu na statywie oraz odpowiednio gęsty filtr szary. Pierwszy warunek jest bezdyskusyjny – długie naświetlanie wymaga, aby aparat był nieruchomy, a najłatwiej to osiągnąć, montując go na trójnogu. Niezbędność drugiego elementu, czyli filtra szarego, nie jest jednak taka pewna, a niekiedy może on wręcz… przeszkadzać.
Zbyt długa ekspozycja
Nawet bardzo długie naświetlanie, liczone wręcz w minutach, nie sprawi, że zniknie tłum przechodniów – jeśli ów tłum jest gęsty. Owszem, zamiast wyraźnych postaci dostaniemy szarą, amorficzną masę, ale o pustym Placu Świętego Marka wieczorową porą nadal nie ma mowy. Czasem zresztą ta masa nie jest taka szara, gdy przechodnie są ubrani w krzykliwe kolory. Niekiedy też owa masa jest wielonoga, choć owe odnóża są tylko półprzejrzyste – szczególnie gdy tłem dla nich jest jasno oświetlony bruk.
Co gorsza, w niektórych przypadkach zbyt długa ekspozycja po prostu psuje kadr, bo „znika” to, co powinno być widoczne. Płynące gondole bardzo fajnie się naświetla przy czasach 1-2 sekundy, ale już 5-6 powoduje, że z łodzi robi się tylko abstrakcyjna smuga, a dłuższe naświetlanie prawie całkiem je usuwa.
Walka o pięknie skomponowane plamy
Wobec tych wszystkich trudności, najlepsze, co można zrobić, to… polubić je, zamiast z nimi walczyć. Nie wszystko na zdjęciu musi być ostre, nie wszystko musi być wyraźne, a obiekty niewyraźne i nieostre mogą być piękne – i istotne dla kompozycji. Pod warunkiem, że nie rozpłyną się zupełnie. Rytm kroków (półprzezroczystych) na tle oświetlonych witryn dodaje zdjęciu życia, jednocześnie nie włączając w nie konkretnego, rozpoznawalnego człowieka (naświetlanie: 3 sekundy). Barwna plama gondoli ożywia kanał nie tylko kolorystycznie (również 3s), a kołyszące się przy nabrzeżu rzędy gondoli (4s) sprawiają, że konkretne kształty wyspy San Giorgio Maggiore zyskują delikatność sennej mgiełki. Gdy tematem jest Wenecja, długa ekspozycja jest dobra – byle nie była zbyt długa.
Fotowyprawa do Wenecji: numerki w Burano
Co oznacza numer 4543? Na fotowyprawie do Wenecji mogliśmy to sprawdzić i rezultat trochę nas zdziwił. Takie duże liczby to na wyspach weneckich numery domów. Wenecja to labirynt uliczek, placyków, zaułków, podwórek, a przede wszystkim kanałów. Ten labirynt nie jest numerowany ulicami, jak u nas, tylko cały naraz, jak leci. Tak, jakby cała Wenecja była jedną wielką ulicą. Siłą rzeczy, numery domów bywają wysokie. Właściwie to trudno znaleźć niskie numery, a do mojego projektu potrzebuję takich poniżej stu.
Ale Burano, na którym byliśmy dzisiaj, jest niewielkie. Można by na dobrą sprawę obejść całą wyspę w pół godziny. Ona też jest numerowana „po całości”, ale wśród kolorowych domków udało nam się znaleźć początek nitki. Liczby to jednak nie wszystko, co tam fotografowaliśmy. Tematem były jaskrawe barwy domów, ukwiecone okna, kolorowe odbicia w kanałach oraz… barwne postacie egzotycznych turystek. A szczególnie pozy, które te turystki przybierają, robiąc sobie selfie. A czasem też wzajemnie robiąc sobie yourfie. Para takich dziewcząt stała się mimowolnie bohaterkami spontanicznej sesji portretowej, która bardzo ucieszyła zarówno uczestników naszej fotowyprawy, jak i przypadkowe modelki.
Numerki w Burano były tematem na dziś. Jutro znowu przed świtem fotowyprawa jedzie do Wenecji. Czy uda się ustalić, gdzie Wenecja się zaczyna? Bo z Burano poszło dość łatwo…
Fotowyprawa: zgubić się w Wenecji
Nie jest łatwo zgubić się w Wenecji, ale warto próbować. Trzeba zejść ze szlaku prowadzącego od San Marco do Rialto, a później skręcić w jedną wąską uliczkę, później drugą… i czasem trafia się znowu na trasę do San Marco, bo tras takich jest sporo i tu wszystkie drogi prowadzą do San Marco. Jeśli się jednak postarać, to uda się dotrzeć do miejsc, gdzie przez chwilę będziemy sami. Być może nawet poczujemy się, jakbyśmy dotarli tam pierwsi, odkryli to miejsce – przynajmniej dla fotografii. A przynajmniej dla własnej fotografii.
Gdy zechcemy odwrócić proces gubienia się, wystarczy iść uliczkami przed siebie. Szybko dotrzemy do kanału. Aby się przezeń przedostać i wydostać się z kwartału, trzeba poszukać mostka, których w Wenecji wcale nie jest tak wiele. A jak znajdziemy mostek, to jesteśmy na trasie do San Marco, dokąd prowadzą wszystkie mosty.
Zdjęcie górne spod Ponte dell’Accademia. Wszyscy robią to ujęcie z mostu, ale obok przystani tramwaju wodnego jest jedno miejsce, gdzie da się kucnąć i szerokim obiektywem skadrować Canale Grande w ramie utworzonej przez Ponte dell’Accademia. Dodatkowym atutem miejsca jest jego stabilność – miejsce pod mostem nie trzęsie się od kroków stale maszerujących turystów, czego nie da się powiedzieć o samym moście. Zdjęcie dolne wykonane gdzieś w Wenecji – być może GPS wie, gdzie dokładnie.
My jutro spędzamy ostatnie godziny w Wenecji, a wczesnym wieczorem ruszamy do Polski. A jak dojedziemy, to pokażemy więcej i Wenecji, i Dolomitów.
Dolomity w chmurach i złota godzina w Wenecji
Nie ma dwóch takich samych plenerów, a tym bardziej dwóch identycznych fotowypraw. Tym razem Dolomity okazały się bardziej pogodne niż Wenecja (czyli odwrotnie niż przy poprzednich fotowyprawach). Gorsza pogoda w Wenecji nie była zresztą wcale zła, lecz sprowadzała się do mało spektakularnych wschodów i zachodów. Generalnie było nieźle – padało niewiele, a braki nasłonecznia o poranku nadrabiały lekkie mgiełki, więc złota godzina w Wenecji była całkiem fotogeniczna.
Wschody słońca w październiku, choć wymagały wyjazdów o całkiem nieludzkiej godzinie, to i tak dawały więcej czasu na spanie niż wschody w czerwcu – czyli tak, jak mieliśmy przy poprzednich fotowyprawach do Wenecji. Nabrzeże i plac Świętego Marka nie były już tak całkiem bezludne, bo oprócz fotografów kręcili się tam joggerzy – jeśli fotografowie zasuwający o nieludzkiej porze na wschód słońca wydają się szaleni, to co powiedzieć o ludziach, którzy zrywają się w środku nocy, żeby potruchtać wzdłuż kanałów? Dodatkową atrakcją były sesje ślubne – wygląda na to, że Wenecja to bardzo modne miejsce wśród nowożeńców z Europy Wschodniej, momentami można było mieć w zasięgu wzroku 3-4 pary z fotografami. Była też jedna azjatycka para, która stosowała zasadę „chcesz mieć zrobione dobrze, to zrób to sam” – zamiast fotografa mieli statyw i robili sobie sesję samowyzwalaczem. Ślubniacy, bójcie się!
Dolomity zaś, jak to góry, okazały się nieprzewidywalne. Na porannej sesji, po której nie spodziewaliśmy się niczego ciekawego (ale i tak wszyscy uczestnicy w komplecie poszli), chmury zrobiły okienko, przez które słońce przez kilka minut zaświeciło na jeden ze szczytów. Z kolei nad jeziorem Misurina popołudnie zapowiadało się nieźle, a później się chmurzyło coraz bardziej.
Do Wenecji i w Dolomity wrócimy – także w październiku, ale 2019 roku. Sprawdzimy wówczas, czy ładniejsza jest złota godzina w Wenecji czy w Dolomitach. Natomiast na blogu możecie się spodziewać niejednego zdjęcia z tych rejonów, także w galerii.
Na dole moment tuż przed zachodem słońca nad jeziorem Misurina – tym razem tuż przed było lepiej niż tuż po. W środku Canale Grande z mostu Rialto. A na górze: „JA nie potrafię malować?”, czyli zdjęcie o świcie, jakie robi się bez statywu, nie bojąc się poruszenia aparatu, a nawet wręcz przeciwnie – intensywnie nim machając.
Uczestnicy fotowyprawy Dolomity – Wenecja 2017
I to już koniec tygodnia intensywnych warsztatów fotograficznych we Włoszech, więc i relacja z fotowyprawy do Wenecji i w Dolomity dobiegła końca. Zaprosimy tam ponownie w 2019 roku!