Porządek dnia na toskańskich fotowyprawach może dziwić osoby przyzwyczajone do wycieczek objazdowych. Dzień rozpoczyna się w środku nocy i od razu rusza z kopyta, bo trzeba zdążyć na wschód słońca. Ze wschodem słońca następuje spowolnienie – jest czas połazić, pomedytować, poszukać kadru i poczekać na światło. Późniejszy powrót na śniadanie to znowu przyspieszenie – nie ma sensu tracić na jedzenie więcej czasu niż to potrzeba (zwłaszcza że śródziemnomorskie śniadania to nie jest coś, co można by celebrować – w przeciwieństwie do kolacji). Później znowu zwalniamy i to solidnie – żaden normalny turysta nie spędziłby połowy dnia w miasteczku, które da się przejść w kwadrans.
Ale my nie jesteśmy normalni i dziennie nie zwiedzamy więcej niż dwóch miasteczek – im mniejszych, bardziej zapyziałych i pozbawionych ważnych turystycznych atrakcji, tym lepiej. Później następuje znowu przyspieszenie – ale nie na kolację, tylko na zachód słońca, który czekać nie będzie nawet na swoich wiernych wyznawców. Zachód słońca to znowu celebracja – rozpoczyna się dobrze ponad godzinę przed momentem, gdy słońce dotknie linii horyzontu i niekoniecznie kończy z chwilą, gdy zniknie poniżej. Na wieczorne snucie się po jakimś polu poświęcamy czas, który zwartej wycieczce objazdowej starczyłby na zaliczenie co najmniej jednej stolicy. A na koniec dnia, a właściwie już początek nocy – kolacja (bo wcześniej szkoda czasu) oraz dyskusje (bo jak nie teraz, to kiedy?).
Trudno ukryć, że fotowyprawa to wyjazd turystyczny postawiony na głowie, ale dzięki temu jest czas na to, co ważne, a brak straty czasu na nieistotne banały.
U góry poranek przy willi Belvedere, gdzie słońce dopisało, a poniżej zachód przy cyprysach, gdzie dopisały chmury.