Zaczynam wierzyć, że istnieją miejsca, które mają własną pogodę. Albo też przynoszą odwiedzającym fotografom szczęście w postaci ładnej pogody. Albo jakaś inna karma tam siedzi i czeka na wariatów, pojawiających się o poranku, żeby ich obdarować fantastycznym wschodem słońca za każdym razem. Jakkolwiek to działa – działa. I działa na pewnym wzgórzu między kapliczką z cyprysami a odległą o jakieś trzy kilometry Pienzą, sprawdzaliśmy kilka razy.
A jakieś cztery kilometry dalej siedzi inna karma, która psuje pogodę za każdym razem, gdy się tam pojawiamy. Też sprawdziliśmy kilka razy i nigdy tam fajnej pogody nie było.
Wyciągamy wnioski i ten pierwszy plener odwiedziliśmy dzisiaj rano (wschód słońca rewelacyjny, jak zwykle), a ten drugi plener dostał swoją ostatnią szansę pół roku temu, nie skorzystał, więc skreśliliśmy go na zawsze. Pewnie są jakieś niemagiczne wyjaśnienia miejsc o dodatniej i ujemnej karmie fotograficznej, ale nie będziemy kopać się ze statystyką i trzymamy się tego, co się sprawdza.
Powyżej poranny widok na Pienzę ze szczęśliwego wzgórza, poniżej ciąg dalszy kulinarnej wędrówki po Toskanii, w roli głównej melon z prosciutto. Połączenie wydaje się dziwne, ale smakuje wyśmienicie.