Jeden z popularnych napisów na sprzedawanych tutaj pamiątkowych koszulkach głosi: „Jeśli nie podoba Ci się nasza pogoda, poczekaj 5 minut”. Zmienność pogody rzeczywiście jest imponująca, ale nie możemy mówić, żeby nam się coś nie podobało. Właściwie to pogoda je nam z ręki jak maskonury, który całymi stadami stawiły się do pozowania. Pada w nocy lub w trakcie przejazdów autobusem (jakiejś mżawki od czasu do czasu nie warto liczyć), do mrocznych islandzkich pejzaży mamy mroczne chmury, ale gdy na koniec dnia potrzebowaliśmy słońca, żeby nam podświetlił wodospad Seljandfoss, to słońce wyszło i pięknie podświetliło co trzeba. Ale i tak solidnie zmokliśmy.
Seljandfoss jest o tyle nietypowym wodospadem, że można go obejść, zaglądając pod spadającą wodę: ścieżka prowadzi obok i za kaskadę. Scieżka ścieżką, ale spadająca z kilkudziesięciu metrów woda rozbija się na wodny pył, który niesiony jest wiatrem (to jest Islandia, tu zawsze wieje!) raz w jedną stronę, raz w drugą. Dotyczy to wszystkich wodospadów, więc odpowiedź na pytanie: „na jaką odległość można podejść, żeby nie zmoknąć” brzmi: „Zależy od kierunku i siły wiatru”. Za Seljandfossem można przejść, ale z pewnością nie suchą nogą, bo z pewnością w pewnym momencie tak zawieje, że cały strój spacerowicza przejdzie (lub nie przejdzie) test na wodoodporność.
Sami widzicie, że fotowyprawa jest ciężka i wymaga poświęceń, więc słusznie nie ma nam czego zazdrościć. 😉 U góry maskonury na klifach Dyrhólaey, a na dole wodospad Seljandfoss od spodu.