Dzisiejszy dzień miał w programie tylko dwa plenery: kanion Hvannagil oraz plaża Vestrahorn. Tylko dwa, ale jakie! Kanion, do którego szliśmy 3,5 godziny to fantastyczna mozaika kolorowych skał, głazów i kamieni. Jego szerokie dno to wyłożona otoczakami wszelkich kształtów i kolorów niekończąca się układanka, w którą miłośnicy form i detali mogliby wsiąknąć na całe dni. Musiało nam jednak wystarczyć łącznie siedem godziny na Hvannagil, bo czekała na nas plaża.
Przy Vestrahorn byliśmy już rok temu i wówczas to miejsce zrobiło na nas ogromne wrażenie, choć niewiele było widać ze względu na mgłę. Tym razem mgły nie było i Vestrahorn pokazał się w pełnej krasie. Do tego trafiliśmy na odpływ, więc niemal po horyzont ciągnęła się absurdalnie szeroka i płaska plaża, miejscami zaakcentowana białymi kamieniami. Gdy jeszcze do tego zaświeciło niskie (bo było już około godziny 21) słońce, to sceneria była nie z tej ziemi. Co zresztą zgodnie i niezależnie stwierdziło kilku uczestników fotowyprawy, stwierdzając, że trafiliśmy na Księżyc. Tym samym zaskakująco prawdziwy okazał się napis na koszulce: „Don’t go to the Moon, visit Iceland, it’s much cheaper”.
Deszczu dzisiaj nie widzieliśmy, za to na plaży pogoda zadziwiała zmiennością, przechodząc w kilka minut od huraganowego wiatru do zupełnej ciszy. I z powrotem.