Cykl „Islandia jednego człowieka” robi się w tym roku całkiem łatwo. Częściej problemem jest czekanie aż we właściwym miejscu ktokolwiek się pojawi niż wyczekiwanie momentu, gdy tłum sobie pójdzie. Tłumów nie było nawet przy gejzerze Strokkur (owszem, kręciło się tam kilkanaście osób, czyli ułamek normalnej liczby turystów). W bardziej odległych od Reykjaviku atrakcjach spotkać można pojedyncze osoby, a jeśli grupy – to Islandczyków. Podobno przy Geyzirze byliśmy pierwszą grupą z Polski, a w hotelu Skogafoss (z fantastycznym widokiem z jadalni na wodospad) – w ogóle pierwszą od marca grupą, która przyjechała, a nie odwołała wyjazdu.
Dość paradoksalnie na tym tle wygląda nasz plan, który zakładał dotarcie terenowym autobusem do mało znanych i niezbyt ogranych turystycznie miejsc. Dzisiaj prawie na całej Islandii można się cieszyć ciszą i spokojem, a my… realizujemy plan, odwiedzając miejsca, gdzie turystyczna masówka nigdy nie docierała.
Dzisiaj po południu dojechaliśmy do spektakularnej doliny Eldgja z imponującym wodospadem Ofaerufoss, a przedpołudnie spędziliśmy na szlaku powyżej Skogafossa. Na odcinku niespełna 8 kilometrów jest tam 11 bardzo zróżnicowanych pod względem wyglądu, dynamiki i rozmiaru wodospadów. Raczej nikt z grupy nie dotarł dalej niż do połowy trasy – przez 4 godziny da się przejść ten dystans bez problemu, ale nie jeśli jest się fotografem.
Powyżej sam wodospad Ofaerufoss, zamglony Skalabrekkufoss w połowie szlaku nad Skogafossem, a także nowa zdobycz do cyklu „Islandia jednego człowieka” – zdobycz pochodzi z okolic wodospadu Kvernufoss.