Upupieni przez Sony

Tańczący dom

Najnowsza premiera lustrzanki (lustrzanki?) A57 uświadomiła mi, co jest nie tak z ofertą Sony dla fotografów. Fotograf to nie każdy, kto ma aparat, a nawet nie każdy, kto go używa. Jeśli ktoś tylko dokumentuje różne zdarzenia z życia, to fotografem nie jest. Nie ma niczego złego w niebyciu fotografem, tyle że grupa użytkowników aparatów i grupa fotografów to różne grupy z różnymi potrzebami. Tymczasem Sony traktuje wszystkich jednakowo – jako dokumentalistów właśnie. Co gorsza, jeśli te dwie grupy mają różne przyzwyczajenia i odmienny sposób postępowania ze zdjęciami, to koncern konsekwentnie wybiera realizację potrzeb „pstrykaczy”. Nawet gdy w grę wchodzi sprzęt zdecydowanie zaawansowany, jak ta ostatnia A57.

Przykłady? Można ich znaleźć sporo, poczynając od pomysłu na gripy w starszych Alfach, które były tak wyprofilowane, że naturalną pozycję nadgarstka użytkownik miał tylko przy kadrowaniu „na zombie” – a więc tak, jak przyzwyczajeni są „kompaktowcy”. Ilustracją tej tendencji jest też nowinka w A57, czyli automatyczne kadrowanie portretów tak, żeby wyszedł tam trójpodział, ale też wszystkie innowacje po drodze – HDR-y sklejane w aparacie i panoramy z ręki.

Ułatwienia w tworzeniu HDR-ów i panoram są ok. Dyskusyjna jest realizacja tego w Alfach. Tam HDR i panorama są od razu sklejane i albo bierzesz tego JPEG-a, którego aparat wygenerował, albo zrób sobie to sam na piechotę. To fajnie, że dostaje się od razu gotowy obrazek, ale są powody, żeby jednak nie korzystać z pełnej automatyki i finalnego JPEG-a. Powodem mogą być błędy złożenia, artefakty, chęć modyfikacji tonalnej pliku przed zamianą go w JPEG-a, niechęć do silnika tworzącego w danym aparacie JPEG-i (kompresja, nasycenie, wyostrzanie, odszumienie). Czyli – istnieje sporo sytuacji, gdy fotograf będzie chciał wziąć prefabrykat i popracować nad nim przy komputerze.

Fotograficzna praca nad zdjęciem jest dwuetapowa: to, co wychodzi z aparatu, powinno zawierać jak najwięcej wysokiej jakości danych, a już obróbka tych danych i zamiana ich na fotografię to etap drugi – praca na komputerze. Inaczej na sprawę zapatrują się „dokumentaliści” – oni chcą mieć gotową fotkę z komórki czy kompakta (a nawet lepiej z komórki niż z kompakta, bo łatwiej wysłać znajomym) – tutaj proces jest jednoetapowy, nie ma potrzeby edycji na komputerze. W tej różnicy podejść Sony staje po stronie „pstrykaczy” – nawet gdy w grę wchodzą lustrzanki.

Nie wiem, czy Sony nie rozumie potrzeb fotografów, czy też je rozumie, ale ignoruje, próbując zmusić zaawansowanych konsumentów do przestawienia się na nawyki i sposób użycia sprzętu typowy dla pstrykaczy. Jakkolwiek jest, fotografowie używający Alf mogą czuć się upupieni – wszystkie nowości i innowacje koncernu to ułatwienia dla tych, którzy nie rozumieją co to ekspozycja, mapowanie tonów i po co są warstwy. My way or highway. Bierz, co dają, albo rób to ręcznie, jak się robiło 10 lat temu.

A że można inaczej, pokazał skądinąd konserwatywny Canon w 5D Mark III. Owszem, tam też są HDR-y lepione do JPEG-a według jednego z kilku wzorców do wyboru, ale jeśli ma się włączony zapis w RAW-ach, to dostaje się też te RAW-y do dalszej obróbki.

Dwuetapowość tworzenia fotografii była jej cechą od początku. Teraz jest edycja na komputerze, kiedyś maskowanie, plamkowanie i wielokrotne ekspozycje robiło się w ciemni. Nie bardzo wierzę, żeby Sony wygrało z fotografią. Ale może wygrać z fotografami, którzy wybrali Alfy.

Powyżej HDR dwuetapowy.

  1. To był właśnie mój problem, kiedy musiałem używać przez pewien czas NEX-5N (skądinąd sympatyczny aparacik) – z pewnych funkcji nie dało się korzystać w trybach RAW oraz RAW+JPEG, nie dało i już. I o ile jeszcze część z nich dało się zrozumieć, o tyle np. niemożność włączenia trybu retro wywoływała u mnie ostre „WTF?!?”. Podobnie z filrmową odrawiarką – pomyślałby kto, że takie efekty powinny być tam dostępne dla tych, którzy chcieliby je sobie podłożyć w postprocesie. Powinny, ale ich nie ma.

    Jednak zdecydowanie wolę „szkołę Olympusa”, gdzie wszystko można zrobić zarówno w aparacie, jak i w Olympus Masterze, a jeżeli chodzi o to pierwsze rozwiązanie, to nie ma problemów z foceniem w RAW+JPEG. Ba, w OM2 dla takich nie zawsze zdecydowanych jak ja wprowadzono nawet tryb bracketingu efektów specjalnych – sprawia, że aparat umiera na kilka minut, ale efektem jest seria ponad 20 zdjęć w różnych wariantach. W sumie jak się tak zastanowić, to właśnie olympusowe PENy nauczyły mnie, że te efekty specjalne mogą być użyteczne.

    1. Nexom bym odpuścił. Bezlusterkowce są w połowie drogi między kompaktem a lustrzanką, więc przechył w każdą stronę jest ok. Sony tu celuje w kompaktowców, Olympus i Panasonic – w lustrzankowców, Nikon – w sufit 😉

      1. Nikon celuje w japońskich kompaktowych gadżeciarzy, bo kompakt (a nawet więcej niż kompakt) z wymiennymi obiektywami i różnymi akcesoriami to jest to! Dla japończyków cena J1 i V1 nie jest taka straszna.

  2. Witam wszystkich !

    Generalnie SONY to dziwna firma nigdy za produktami tej firmy nie przepadałem, choć nie dla tego że są złe, przeciwnie mają wiele dobrych produktów. Problem z SONY polega na tym, że firma ta cały czas lansuje swoje „standardy” nie oglądając się na rynek. Nie dostosowują swych rozwiązań do rynku tylko tworzą własne rozwiązania, chyba po to by inni nie mogli „dorabiać gadżetów” do produktów SONY. Efektem takiego działania jest to, że jak zakupisz produkt SONY resztę „gadżetów” będziesz musiał również kupić za odpowiednio wysoką cenę w SONY. Najlepszym przykładem takiego podejścia są karty pamięci, które pasują TYLKO do produktów SONY. Choć popularność kart SD w aparatach, trochę ich zmusiła do wprowadzenia standardu SD w własnych produktach, to gdy kupiłem dziecku PSP zmuszony byłem zakupić kartę MS Sony mimo, że kart SD mam kilka 🙂
    I podobnie jest z wieloma wyrobami SONY, a jak widać aparaty podlegają tej samej „polityce firmy” i nie to jet dobre co chce rynek tylko to co uważa SONY :):)

    Co do polityki produkcyjnej aparatów SONY to w pamięci utkwiło mi napisane przez Marcina Bójko w jednym z artykułów w DFV pewne zabawne ale nader trafne sformułowanie dotyczące SONY.

    Opisując konkurencyjność aparatów różnych producentów, Marcin użył sformułowania, którego sens brzmiał mniej więcej tak, że Canon, Nikon i inni „wysyłając na wojnę” swoje aparaty wyposażyli je w rakiety, dział, armat itp.
    Natomiast „… wojownicy SONY w walonkach zabijali konkurencję gołymi rękami”. Chodziło o to, że w pewnym momencie SONY poszło na ilość różnych modeli aparatów a nie na ich jakość. 🙂

    Pozdrawiam 🙂

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *