Sprzedaż aparatów spada, producenci gonią w piętkę, a tymczasem użytkownicy bezskutecznie czekają na prostą rzecz: uchwyt dostosowany do wielkości dłoni. Oczywiście, dłonie mamy różne: większe i mniejsze, palce dłuższe lub krótsze. Nie ma idealnego uchwytu, który pasowałby wszystkim. Owszem, aparaty mają różne uchwyty, więc szukając – w końcu coś sobie dopasujemy. Problem tylko w tym, że producenci wychodzą z kretyńskiego założenia, że mniejsze uchwyty są dla osób początkujących, a te większe – dla zaawansowanych. Tak, jakby w miarę nabywania umiejętności fotograficznych, rosły dłonie. Zawodowcy to już w ogóle mają łapy jak niedźwiedzie, żeby złapać takiego Nikona D5 czy Canona 1D X. Z kolei osoby drobne nie powinny nigdy chcieć czegoś bardziej zaawansowanego niż modele najtańsze i najprostsze. Przynajmniej dopóki sobie nie zapuszczą dłuższych palców i nie rozklepią dłoni. Prawda, że to głupie?
Rozumiem, że robienie każdego modelu aparatu w kilku rozmiarach byłoby mało opłacalne. Znacznie bardziej racjonalne byłoby przygotowanie do każdego modelu różnej wielkości nakładek na uchwyt – mocowanych na zatrzaski i nie zawierających żadnej elektroniki, a więc nie zagrażających szczelności czy solidności konstrukcji. Nie byłaby to innowacja rewolucyjna, nie wywołałaby ekscytacji u maniaków zaawansowanych technologii, ale po prostu rozwiązałaby problem, przed którym staje wielu fotoamatorów. Producent, który zrobiłby to pierwszy, zgarnąłby sporą część amatorów kupujących pierwszy aparat lub zmieniających system, a także łatwiej przekonywał użytkowników danego systemu do wymiany aparatu na nowszy.
Czy tego doczekamy? Nie sądzę – przy obecnej, powszechnej strategii cięcia kosztów gdziekolwiek się da, takie komplikacje konstrukcji pewnie nie przeszłyby akceptacji przez księgowych. Zawsze jednak zostaje cień nadziei, że w Japonii zauważą brak związku między umiejętnościami i potrzebami fotograficznymi a wielkością rąk…
Zdjęcia z Bawarii, po więcej zapraszamy do bawarskiej galerii, a także na przyszłoroczną fotowyprawę.