Bezlusterkowce zastąpią tanie lustrzanki! Taka opinia krąży po forach internetowych, a jej głosiciele przemawiają z taką pewnością, jakby wszystko było już przesądzone. Czyżby? Pomijając kwestię, czy dla konsumenta zastąpienie taniej lustrzanki za 1200 złotych bezluterkowcem droższym o co najmniej połowę będzie takie pociągające, to pozostaje pytanie: czy sami producenci będą tym zainteresowani? Z ich punktu widzenia taki scenariusz ma podstawową wadę: bezlusterkowce i lustrzanki nie tworzą wspólnego systemu u żadnego producenta. Sprzedając konsumentowi tanią lustrzankę, można go kusić by dokupywał akcesoria i obiektywy, a w perspektywie – przesiadł się na wyższy model lustrzanki.
Z bezlusterkowcem to się nie uda, niezależnie od tego, jakie przejściówki na „duże” obiektywy będą oferowane. Akcesoriów dla bezlusterkowca nie wykorzysta się z lustrzanką. Nikt też nie będzie kupował do bezlusterkowca obiektywów lustrzankowych i męczył się z nimi przez przejściówkę, bo „może kiedyś przejdę na lustro”. Te dwie klasy aparatów istnieją obok siebie i nie ma naturalnego przejścia z „bezlusterkowca dla początkujących” na „lustrzankę dla wymagających”.
Owszem, można to zrobić, ale w taki sam sposób, jak zmienia się kompakt na lustrzankę – bez żadnych ekonomicznych nacisków na to, aby pozostać w ramach oferty tego samego koncernu, którego aparatu używaliśmy do tej pory. Wolny wybór, wszystkie marki równie dostępne. A taka swoboda jest ostatnią rzeczą, której życzą nam producenci. Nie sztuka sprzedać raz, sztuka uzależnić klienta i skłonić go, by zawsze zostawiał pieniądze u nas, a nie w sklepie obok. Tania lustrzanka to początek uzależnienia. Nie tak tani bezlusterkowiec to jednorazowa impreza. Na następną można iść gdzie indziej.