Nikon zaprezentował prototyp nowej matrycy o spektakularnych osiągach. Możliwość rejestracji do 1000 (tysiąca!) klatek na sekundę w rozdzielczości 4K już jest sporym osiągnięciem. Jeszcze większe wrażenie robi rozpiętość tonalna sięgająca 134 dB, czyli ponad 20 EV. Czy to oznacza bliski koniec problemów z prześwietleniami i czarnymi plamami na zdjęciach? Niezupełnie. To przesunięcie tego problemu z jednego miejsca w inne.
Dużo danych to też kłopot
Oczywiście matryca, która potrafi zarejestrować więcej, to zawsze atut dla fotografa. Jednak aby ten atut wykorzystać, trzeba jeszcze trochę popracować. Bez problemu daje się pokazać zdjęcie o rozpiętości 5-6 EV – czyli typowy JPEG, który oglądamy w internecie. Większa rozpiętość wymaga „upchania” tych nadmiarowych danych w możliwościach wyświetlania JPEG-a. Takie upychanie rozpiętości tonalnej nazywa się mapowaniem tonów – robią to wszystkie programy do składania HDR-ów. I można to zrobić dobrze, źle lub całkiem fatalnie. Nikon, prezentując osiągi nowej matrycy, mapowanie tonów zrobił źle.
(fot. Nikon)
Powyżej to właśnie zdjęcie z nowej matrycy Nikona, pokazujące jej możliwości w zakresie rejestracji bardzo jasnych i bardzo ciemnych obszarów. Ok, rejestracja się udała. Gorzej z prezentacją efektu. Lewa strona w ogóle jest szara i mało kontrastowa, ale prawa też nie zachwyca intensywnością i soczystością barw. Danych było mnóstwo, gorzej z ich mapowaniem. Efekt przypomina pierwsze HDR-y, te sprzed piętnastu z górą lat, zanim jeszcze pojawiły się programy do HDR z prawdziwego zdarzenia.
(fot. Nikon)
Nikon zamieścił też prezentację, jak wygląda ta scena fotografowana aparatem z tradycyjną matrycą i koniecznością wykonania dwóch ekspozycji: lewej dla jasnej części, prawej dla poprawnego naświetlenia ciemnej połowy. Zwróćcie uwagę, że najlepiej z tego wszystkiego wygląda po prostu poprawnie naświetlona jasna część – lepiej niż ten sam obszar rejestrowany nową matrycą o gigantycznej dynamice tonalnej.
Mniej pstrykania, siedzenia przed komputerem tyle samo
Zarejestrowanie ponad 20 EV w jednym ujęciu zamiast w serii 3-4 zdjęć oczywiście jest wygodne. Jednak później będzie z tym tyle samo roboty, co ze składaniem HDR-a. Albo i więcej… Dlaczego więcej? Bo HDR-y składamy programami do HDR-ów, w których mapowanie tonów to najważniejsze narzędzie. Tymczasem programy do wywoływania RAW-ów możliwości mapowania mają o wiele słabsze. Jeśli więc prototypowa technologia Nikona zostanie wykorzystana w dostępnych w sklepach aparatach fotograficznych, to droga do ładnych zdjęć scen o wysokim kontraście nadal będzie wyboista. Co więcej, hipotetyczne pojawianie się takich aparatów oznacza, że sporo będą musieli nauczyć się użytkownicy. Dużo roboty czeka też producentów programów do wywoływania RAW-ów. Przed HDR-ami nie uciekniemy więc – nawet jeśli będą to HDR-y z jednego zdjęcia. Co najwyżej mniej istotna będzie kwestia „ile zdjęć potrzeba do HDR-a„, ale nadal wyzwaniem będzie „jak to złożyć, żeby ładnie wyglądało„.
Zdjęcie u góry to toskańskie opactwo San Galgano – HDR złożony z 3 zdjęć zrobionych w serii, z odstępem co 2 EV.