Nie tylko rąk, ale też oka, głowy, cierpliwości i staranności: osobiście wykonana odbitka. Najpierw namysł nad kadrem, staranne wywołanie, plamkowanie, dokładność i czas włożone we wszystkie niezbędne przygotowania, a potem czekanie, aż obraz pojawi się na papierze. I te emocje: będzie jak należy? Nic nie zostało pominięte? Czy oczekiwania zostaną spełnione? Jak zaprezentuje się fotografia w swojej naprawdę gotowej formie: na papierze?
Wbrew pozorom, nie mówię o ciemni, powiększalniku i kuwecie, tylko o cyfrowym procesie przenoszenia fotografii na papier, z użyciem komputera, monitora i drukarki. Jak by się tak dobrze zastanowić, sam proces się w istocie od swojego analogowego odpowiednika nie różni – tyle, że tusz ma znacznie delikatniejszy zapach niż ciemniowa chemia i że nie trzeba zaciemniać pokoju. I jest łatwiej, co nie znaczy że emocje mniejsze. Na komputerze też trzeba zdjęcie wywołać, wyczyścić ze śmieci, przyjrzeć się detalom i zastanowić, czy trzeba coś w nim zmienić, dopasować kolor – tak jak w ciemni. Teraz umie to zrobić przeciętny fotoamator, a kiedyś takie działania wymagały profesjonalisty z dużym doświadczeniem albo przynajmniej wyjątkowo zażartego amatora. A potem się czeka, aż zdjęcie pojawi się na papierze – ale ten etap w cyfrowych czasach znają tylko ci, którzy sami sobie zdjęcia drukują. Podać drukarce papier, wykonać kilka magicznych gestów (wcisnąć guzik, dosunąć podajnik, otworzyć podstawkę na wydruk itp.) i patrzeć, jak milimetr po milimetrze wysuwa się z niej obraz. Dobry jest? Taki miał być kolor? Nie ma żadnych przeoczeń? Stop stop, nie można jeszcze oceniać koloru! Fotografia musi wyschnąć. Ona sobie leży i schnie, a ja patrzę co chwila, jak kolory dochodzą do siebie. Jest. Jutro pójdzie na ścianę.
A w dziale Nasz sprzęt i oprogramowanie pojawiła się nowa strona: o drukarce i drukowaniu. Zapraszam do lektury. Od czasu do czasu będziemy też pisywać o różnych papierach fotograficznych.