Nie, nie chodzi mi tym razem o napisy umieszczane na zdjęciach albo takie, które mniej lub bardziej przypadkowo znalazły się w kadrze. Tym razem będzie o tych słowach, które pomagają kadrować: definiujących temat.
Ileż to razy zastanawiamy się w plenerze, jak skadrować to co jest przed obiektywem! Bardziej w prawo? w lewo? niżej aparat, a może odwrotnie: pionowo z góry? szerzej czy nie? W podejmowaniu tego typu decyzji pomagają… słowa. A konkretnie: pomaga, jeśli nazwiemy sobie, albo opowiemy sobie krótko, czego konkretnie ta powstająca fotografia ma dotyczyć. To nie musi być żaden wielki elaborat. Ba, można nawet ust nie otworzyć, tylko sobie odpowiednie wyrażenie pomyśleć – to też już pomoże. Ale pomyśleć trzeba konkretnie: słowami. Nie ograniczać się do niejasnych odczuć i takiego „Oooooo, łaaaałł”. Proste wyrażenie: „o, ten kwiatek” też nie jest wystarczająco precyzyjne, niestety.
Chodzi o to, żeby uświadomić sobie o czym to zdjęcie ma być. Kwiatek? fajnie, ale tak konkretniej? Np. „światło prześwietlające płatki” – no, to już całkiem dobry konkret. Teraz trzeba już tylko znaleźć taki kąt widzenia i tak ograniczyć kadr, żeby było widać właśnie te płatki, półprzezroczyste i skąpane w świetle, a nie było widać rzeczy, które są nie na temat i odciągają uwagę. Przez prosty zabieg nazwania kadru zyskujemy od razu lepszą świadomość tego, co ma się w kadrze znaleźć. A może „oświetlone wieczornym słońcem kwiatki na pustyni”? Albo, jak na górnym zdjęciu: „fantazyjne cienie wstążkowatej rośliny”?
A jeśli zechcemy później takie zdjęcie opublikować, to od razu będzie miało tytuł – i to też pewne ułatwienie.