Jednym z mniej znanych zastosowań filtra polaryzacyjnego jest „odzyskiwanie” barw przy pochmurnej pogodzie i rozproszonym świetle. Prawie nikt wówczas „polara” nie stosuje, a szkoda. W ten sposób można zwiększyć intensywność kolorów, usuwając z fotografowanych motywów, zwłaszcza roślin, zaniebieszczenie od pochmurnego nieba – rzecz karkołomna do uzyskania w obróbce. Owszem, zastosowanie filtra polaryzacyjnego w niepogodę także nie jest proste, a trudność nie polega tylko na konieczności użycia statywu z racji wydłużenia ekspozycji. Główny kłopot polega na poprawnym ustawieniu filtra. Przy polaryzacji błękitu nieba w słoneczny dzień jest to proste. Przy świetle rozproszonym efektu działania polara nie widać jako ewidentną zmianę kontrastu czy nasycenia któregoś z kolorów. Praktycznie da się to dostrzec tylko jako subtelną zmianę tonacji z ciepłej na chłodną i odwrotnie. I tak właśnie najłatwiej ustawiać filtr: kręcąc nim zdecydowanie obroty po 90 stopni w jedną i drugą stronę i patrząc, kiedy tonacja z chłodnej robi się cieplejsza. Na nieruchomym filtrze nie sposób ocenić, czy jest on poprawnie ustawiony.
A i to kręcenie filtrem robię, patrząc w wizjer aparatu – nigdy mi się nie udało ustawić w tych warunkach polara za pomocą LiveView. Być może winę za ten brak efektywności ponosi niedoskonały wyświetlacz, który ma zbyt małą paletę kolorów i zbyt dużą bezwładność na subtelne zmiany tonów. Może to kwestia zewnętrznego światła padającego na wyświetlacz.
Zastanawiam się, jak ta kwestia wygląda w przypadku aparatów z wizjerem elektronicznym – bezlusterkowców czy lustrzanek stałolustrowych od Sony. Ktoś ma na tym polu doświadczenia i może się podzielić?
To, co u góry się zmienia, to właśnie wykonane w rozproszonym świetle zdjęcia z filtrem polaryzacyjnym i bez filtra.
PS
Poniżej dodatkowy przykład: to, co się dzieje na ławce, jest dość oczywiste i trudne do przeoczenia. Ale warto też zwrócić uwagę na zmiany na liściach i zielonym krzaku na drugim planie.