Wyspy Kanaryjskie, plaża Benijo

Nie ustrzeżesz się przypadkowych pstryków

Pora na coming out: dzisiaj, tutaj w tym wpisie, opublikuję zdjęcie z komórki. Zwykle tego nie robię. Zwykle nawet nie miałabym czego publikować, bo zdjęć komórką nie robię z założenia (notatki w stylu „ten szampon mi kup” się nie liczą). A nie robię dlatego, że wiem jaki będzie efekt: całkiem przyzwoity jeśli go oglądać na komórce, ale przerzucenie na duży ekran i próba edycji grozi porażeniem nerwu wzrokowego.

Wyspy Kanaryjskie, plaża Benijo

 

Ale tym razem się złamałam. To było tak: jesteśmy na Wyspach Kanaryjskich, przy bardzo ładnej plaży. Tzn. ładnej w sensie fotograficznym, a niekoniecznie parasolowym. Do zachodu jeszcze daleko, więc tymczasem idziemy na obiad do nadmorskiej knajpki. Zwykle hiszpańskie restauracje są otwarte tylko w południe i później wieczorem, ale jak dobrze poszukać, to znajdzie się taka, która serwuje obiady o barbarzyńskiej godzinie szesnastej. A ta jeszcze w dodatku była tuż przy morzu, w efektownym miejscu ze skałami dookoła – jednym słowem, sama radość.

Siedzimy sobie, czekamy na zamówienie. I wtedy zepsuła się pogoda. Ale tak się zepsuła, że aż nas skręciło. Wybitnie dramatyczne niebo, chmury tak niskie że pełzające prawie po powierzchni morza, i deszcz, w którym z wody wystają kolejne skały, coraz bledsze…

Wyspy Kanaryjskie, plaża Benijo w deszczu

A my tylko poszliśmy na obiad. Bez aparatu. Nie wytrzymałam, sięgnęłam po komórkę. Szczęście w nieszczęściu, że szeroki kąt był odpowiedni do tego kadru. Telefon ma zwyczaj (jeśli mu pozwolić) grupować zdjęcia według swojego widzimisię w zestawy tematyczne. To zdjęcie wylądowało automatycznie w kategorii „przypadkowe wciśnięcia migawki – usunąć?”. Sztuczna inteligencja chyba jednak nie kuma fotografii.

Tylko jedno zdjęcie w tym wpisie jest z komórki (co się nad nim później namęczyłam, to moje), dwa pozostałe z normalnego aparatu, ale wszystkie z tej samej plaży.

Wyspy Kanaryjskie, plaża Benijo