Najlepszy aparat

…to podobno ten, który ma się przy sobie. Z tego zgrabnego bon motu w ostatnich czasach uczyniono prawdę objawioną, która coraz częściej służy do usprawiedliwiania miniaturyzacji aparatów. Nie będę się zajmował tym razem miniaturyzacją aparatów (dla której nie ma usprawiedliwienia 😉 ), tylko dam wyraz irytacji, w jaką mnie wprawia coraz częściej głoszony dogmat: „najlepszy aparat to ten, który masz przy sobie”.

Co jest złego w tym twierdzeniu? Na pozór wszystko jest ok. Nie możesz zrobić zdjęcia aparatem, którego nie masz. Nie możesz też użyć aparatu, który zostawiłeś w domu. Trudno zaprzeczyć truizmowi, że zdjęcie możesz wykonać aparatem, który masz gdzieś pod ręką. Truizm jak truizm, problemy zaczynają się, gdy zaczyna się z niego wyciągać dalej idące wnioski. Na przykład o tym, że aparat powinien być mały, żeby mieć go zawsze przy sobie, bo może się trafić jakieś arcydzieło. Zwłaszcza druga część tej ludowej mądrości mnie drażni. Ja rozumiem, że z punktu widzenia fotoreportera, który zawsze jest w pracy i w każdej chwili może mu się trafić jakaś jakaś robota, takie myślenie ma sens. Ale przecież to jest specyficzna nisza. Nie wszyscy w niej siedzimy, a właściwie – mało kto z nas.

Złości mnie przekonanie, że na świetne kadry się trafia – wystarczy przechodzić gdzieś obok, odwracając głowę rzucić od niechcenia okiem i stwierdzić: „o, arcydzieło się trafiło, no to pstryknę”. I arcydzieło zostaje pstryknięte. Tak to działa?

Byłoby fajnie. U mnie tak jeszcze nigdy nie zadziałało. Większość kadrów, z których jestem zadowolony, najpierw wymyśliłem. Nad tą „improwizowaną” mniejszością udanych zdjęć przeważnie dłuższą chwilę pracowałem, kombinując z perspektywą, kadrem, kompozycją, że o drobnych kwestiach rozkładu kontrastów nie wspomnę. Nie przypominam sobie, żebym był zadowolony z pierwszego zdjęcia zrobionego po wyjęciu aparatu z torby czy plecaka – pierwsze 2 godziny fotografowania w plenerze to przeważnie „rozgrzewanie migawki i duszy”, dopiero później kompozycja, światło, pomysły zaczynają się składać w coś sensownego. Fotografowanie wymaga wyciszenia się i przestawienia z robienia tysiąca różnych rzeczy na tę jedną – tworzenie obrazów.

U mnie noszenie aparatu zawsze przy sobie, bo może akurat trafi się okazja do wykonania zdjęcia życia – po prostu nie działa. A u Was?

PS. Na obrazku powyżej – Balos na Krecie, bo dawno nie było. Cdn…

PPS. Kto myślał, że to będzie o Nikonie D800? Przyznać się! 😉

  1. Piotrze, weź pod uwagę jedno: pierwotnie hasło to dotyczyło wyłącznie street photo (i poniekąd nadal tak jest) w wydaniu Bressonowskim. Nie wiem, czy rzeczywiście jest ono promowane w innych odmianach fotografii (ale skoro tak mówisz, to tak pewnie jest), natomiast na pewno nie do każdego rodzaju fotografii pasuje. Street, reportaż uliczny, reporterka, candid – w stosunku do takich gatunków jestem gotów bronić miniaturyzacji jak niepodległości (i może jeszcze „niepozoryzacji” – dobrze jest, gdy taki aparacik przypomina Fuji X100, bo mało kto poważnie traktuje facecika ze Smeną w ręce :P). Do innych gatunków już niekoniecznie, a w zasadzie wcale.

    1. No ostatnio na fali ogólnej generalizacji wszystkiego jest to na różnych forach głoszone jako uniwersalna zasada dotycząca wszelkich aparatów…

  2. „U mnie noszenie aparatu zawsze przy sobie, bo może akurat trafi się okazja do wykonania zdjęcia życia – po prostu nie działa. A u Was?”

    U mnie w zasadzie także. Kiedyś miałem aparat zawsze, a nic z tego nie powstało. Potem zabierałem z nadzieją, że coś z tego będzie, a teraz muszę wiedzieć po co go zabrać, bo w przeciwnym wypadku nie biorę. Do zdjęć życia mam telefon – w ostateczności w końcu „najlepszy aparat to taki, który ma się przy sobie” 😉

  3. btw. Jak miałem myśleć, że piszesz o D800, skoro w g+ od razu zrobiłeś zastrzeżenie, że jednak nie? 😛 A poza tym najlepszy aparat to ten, do którego jest się przyzwyczajonym. Nikona lubię, ale przesiadając się na niego musiałbym zmieniać przyzwyczajenia, więc JEDNAK NIE. 😀

    1. A to nie Ty miałeś na tablicy FB diagram instruktażowy jakie treści wrzucać na który serwis społecznościowy? Ten, na którym na G+ wrzuca się to, czego ma nikt nie zauważyć 😉

      1. No nie ja. Ale chyba go widziałem. I generalnie niezbyt się zgadzam, bo to raczej przy tym burdelu na fb przejawiam tendencję do nie zauważania różnych rzeczy 😛

  4. „Złości mnie przekonanie, że na świetne kadry się trafia – wystarczy przechodzić gdzieś obok, odwracając głowę rzucić od niechcenia okiem i stwierdzić: „o, arcydzieło się trafiło, no to pstryknę”. I arcydzieło zostaje pstryknięte. Tak to działa?”

    A nie wiedziałeś?? 😉

    „U mnie noszenie aparatu zawsze przy sobie, bo może akurat trafi się okazja do wykonania zdjęcia życia – po prostu nie działa. A u Was?”

    Byłbym non stop zmęczony od noszenia 🙂

  5. pierwsze 2 godziny fotografowania w plenerze to przeważnie „rozgrzewanie migawki i duszy”

    A jednak jest o Nikonie 😀

    1. No, to tym razem byłbym zgodny z „zasadą” – zgodnie z którą liczba nieparzysta jest lepsza od parzystej. Ale przy tak dużej liczbie elementów to raczej znaczenia nie ma, bo parzystość lub nieparzystość nie rzuca się raczej w oczy.
      Aczkolwiek tu parasoli było 12 – jeden został obcięty ze względów kompozycyjnych (ale nie feralności liczby 🙂 )

  6. Myślę Piotrze, że mylisz teorię z praktyką. Ja to widzę następująco:
    Zawodowiec wypracowuje sytuacje. Znajduje temat, chodzi w koło niego, czatuje, ale nie wyłącznie liczy na łut szczęścia, tylko planuje, pomaga rzeczywistości. Przykład: jest fajny kadr, ale brakuje elementu typu człowiek robiący coś, to obserwujemy, kiedy tacy ludzie znajdują się w odpowiednim miejscu i w ten sposób zwiększamy szansę zrobienia właściwego zdjęcia. Zawodowiec musi mieć siłę i ochotę, bo to jego zawód. Zabierze zawsze maksimum sprzętu (oczywiście stosownie do sytuacji), nie powie, że się poci pod plecakiem czy obiektyw gniecie go w plecy.

    Amator cieszy się z tego, co zastanie. Przeważnie w danym miejscu ma określony czas do dyspozycji i rzeźbi z tego, co jest. Oczywiście występują elementy planowania jak wyżej, ale możliwości ma dużo mniejsze. Nie stać go na to, żeby dwa tygodnie chodzić za kadrem. Często w jakichś sytuacjach jest raz, ma minutę czy wręcz 10 sekund na zdjęcie, nigdy już w tym miejscu i w tej sytuacji się nie znajdzie. Amator czasem nie zabiera ze sobą aparatu i/lub osprzętu, bo nie ma siły, jest zmęczony. Ja wielokrotnie miałem aparat, ale nie miałem właściwego obiektywu. I wiedziałem, że już w to miejsce nie powrócę.

    Do tego do chodzą sytuacje ulotne, których nie da się powtórzyć czy wypracować. Szczególnie jeśli ludzie są tematem, ale czasem też zjawiska naturalne lub połączenie obydwu.

    Dlatego uważam, że poręczność sprzętu to ważna zaleta i czasem lepiej mieć ze sobą jakiś sprytny kompakt niż nie mieć niczego.

    A co do ulotności – przecież zdjęcia, które zajęło II miejsce w tegorocznym WPP (z zamieszek w USA), nie da się zaplanować (choć można pomóc mu powstać), a już z pewnością powtórzyć, jeśli nie miało się w danej chwili aparatu.

    Pamiętam wiele sytuacji, w których żałowałem, że nie mam aparatu lub obiektywu. Czy powstałoby z tego rewelacyjne zdjęcie? Pewnie nie, ale może przynajmniej bardzo fajne. Choć może brak aparatu w takiej daje możliwość życia złudzeniami? 😉

    1. I tak, i nie 🙂

      Zawodowiec musi mieć siłę i ochotę, bo to jego zawód.

      Zawodowiec musi mieć przede wszystkim w głowie przez cały czas biznesplan. Co w dzisiejszych czasach raczej się gryzie z długim wyczekiwaniem na sytuację.

      Amator cieszy się z tego, co zastanie. Przeważnie w danym miejscu ma określony czas do dyspozycji i rzeźbi z tego, co jest.

      Jeśli masz na myśli fotografię pejzażową, to ja bym raczej powiedział, że dzisiaj to amator ma więcej czasu, bo on już zarobił na zrobienie tego zdjęcia, a zawodowiec musi zarobić na tym zdjęciu. I każdy dzień czekania na światło to dla zawodowca po prostu konieczność zarobienia większych pieniędzy na tym wyczekanym zdjęciu. To się nawet dość łatwo daje wyliczyć na podstawie kosztów noclegu, wyżywienia, paliwa, wynajęcia samochodu czy innych kosztów. A przy dominacji mikrosztoków na pejzażach bardzo trudno zarobić.

      Często w jakichś sytuacjach jest raz, ma minutę czy wręcz 10 sekund na zdjęcie, nigdy już w tym miejscu i w tej sytuacji się nie znajdzie.

      To chyba masz na myśli nie fotoamatora, tylko klienta wycieczki objazdowej 70 stolic w 7 dni. To jakby nieco inna sytuacja. Zresztą wówczas kwestia sprzętu jest drugorzędna – większą przeszkodą w zrobieniu udanego zdjęcia jest nieodpowiednia pora, brak dobrego światła i przede wszystkim brak czasu, żeby coś wymyślić, pochodzić i znaleźć kadr, który w takich warunkach będzie ciekawy.

      Do tego dochodzą sytuacje ulotne, których nie da się powtórzyć czy wypracować.

      Nie bardzo wierzę w takie nieprzewidywalne i niewypracowywalne sytuacje. Albo właściwie – wierzę, ale to jest zupełny margines. Kwestia pogody i światła to kwestia przygotowań, wiedzy o warunkach w danym regionie, a także właśnie wypracowania sobie sytuacji – wychodzenia ich. To samo co do sytuacji społecznych – metoda „hit and run”, ostatnio modna jako kwintesencja „street foto” to coś diametralnie różnego od tradycyjnego reportażu, gdzie fotograf wypracowuje sobie pozycję w dokumentowanej grupie, a później dopiero zabiera się za fotografowanie.

      A co do ulotności – przecież zdjęcia, które zajęło II miejsce w tegorocznym WPP (z zamieszek w USA), nie da się zaplanować (choć można pomóc mu powstać), a już z pewnością powtórzyć, jeśli nie miało się w danej chwili aparatu.

      No chyba nie sądzisz, że Tomasz Lazar, dla którego ta nagroda nie była pierwszą nagrodą za fotoreportaż i który wcale nie jest osobą znikąd, pojawił się tam przypadkiem i przypadkiem miał przy sobie aparat? 🙂

      Choć może brak aparatu w takiej daje możliwość życia złudzeniami?

      A tak, to bardzo stare złudzenie. Sentencja, że „najlepsze zdjęcia to te, których fotograf nie zrobił” krąży od co najmniej kilkudziesięciu lat 🙂

      1. Zawodowiec musi mieć przede wszystkim w głowie przez cały czas biznesplan. Co w dzisiejszych czasach raczej się gryzie z długim wyczekiwaniem na sytuację.

        Chodziło mi o to, że zawodowiec, gdy robi zdjęcia, nie ma na głowie innych rzeczy – jest gdzieś tylko po zdjęcia. To zasadnicza różnica. Z drugiej strony fotograf to tak pojemny zawód jak informatyk – 10 czy 15 różnych zawodów.

        Często w jakichś sytuacjach jest raz, ma minutę czy wręcz 10 sekund na zdjęcie, nigdy już w tym miejscu i w tej sytuacji się nie znajdzie.

        To chyba masz na myśli nie fotoamatora, tylko klienta wycieczki objazdowej 70 stolic w 7 dni.

        Mówię ze swojego przykładu. Zauważasz jakiś fajny motyw, ale dziś już kończy się dzień. Jutro nie przyjdziesz, bo jedziesz dalej. Albo żeby upolować sytuację, musisz czekać, czatować cały dzień. Jak masz 3 tygodnie na wakacje, to szkoda ci czasu. Albo nie jesteś sam i zaplanowaliście coś innego. Takich sytuacji są tysiące.

        No chyba nie sądzisz, że Tomasz Lazar, dla którego ta nagroda nie była pierwszą nagrodą za fotoreportaż i który wcale nie jest osobą znikąd, pojawił się tam przypadkiem i przypadkiem miał przy sobie aparat?

        Z tego co czytałem, to trochę tak. Poza tym chodzi mi o konkretną sytuację. Taki kadr był jeden. Stracisz go, to już nie wróci.

        Kwestia pogody i światła to kwestia przygotowań, wiedzy o warunkach w danym regionie, a także właśnie wypracowania sobie sytuacji – wychodzenia ich.

        Właśnie – amator nie ma na to czasu, czasem siły. Nie każdy ma luksus pofróżowania i fotografowania samemu. Czasem jedziesz z rodziną, a chciałbyś robić zdjęcia. Co wtedy? Tak krawiec kraje, jak mu materii staje. Jak nie ma akurat igły, to niczego nie uszyje.

        Jedziesz gdzieś w jakimś celu (do rodziny, na zakupy do innego miasta itp.). Nagle widzisz coś fajnego. Chwila zastanowienia – „Dziś nie wziąłem aparatu, trudno, jadę dalej”. Nigdy nie byłeś w takiej sytuacji?

        1. Chodziło mi o to, że zawodowiec, gdy robi zdjęcia, nie ma na głowie innych rzeczy – jest gdzieś tylko po zdjęcia.

          Za to z tyłu głowy cały czas ma licznik, który mu liczy koszty i opłacalność każdej spędzonej na czekaniu minuty 🙂

          Mówię ze swojego przykładu. Zauważasz jakiś fajny motyw, ale dziś już kończy się dzień. Jutro nie przyjdziesz, bo jedziesz dalej. Albo żeby upolować sytuację, musisz czekać, czatować cały dzień. Jak masz 3 tygodnie na wakacje, to szkoda ci czasu. Albo nie jesteś sam i zaplanowaliście coś innego. Takich sytuacji są tysiące.

          To zależy, jakie masz priorytety. Amator, w przeciwieństwie do zawodowca 🙂 , może mieć różne. Jeśli wyspanie się na urlopie jest ważniejsze niż fotografia, to nie będziesz się zrywał przed świtem (który w lecie jest baaardzo wcześnie) i leciał gdzieś z aparatem. Kwestie rodzinne tu są drugorzędne – na śniadanie zdążysz wrócić 🙂
          Niemniej jeśli tysiące spraw przeszkadza Ci robić zdjęcia – bo są dla Ciebie ważniejsze – to sam aparat taki czy inny nic tutaj nie zmieni.

          Z tego co czytałem, to trochę tak. Poza tym chodzi mi o konkretną sytuację. Taki kadr był jeden. Stracisz go, to już nie wróci.

          Nie bardzo potrafię uwierzyć, że ten człowiek: był tam z aparatem przez przypadek. I za to dostał nagrodę – żeby był w odpowiednim czasie, w odpowiednim miejscu i skierował aparat we właściwą stronę. A jestem przekonany, że gdyby nie miał tego kadru, to miałby inny, niekoniecznie gorszy.

          Czasem jedziesz z rodziną, a chciałbyś robić zdjęcia. Co wtedy?

          A to nie do mnie, tylko do poradni rodzinnej, bo problem dotyczy jak uzgodnić z rodziną uprawianie jakiegokolwiek hobby i w ogóle „wydawanie” zasobów (czasu, pieniędzy) na własne zainteresowania.

          Jedziesz gdzieś w jakimś celu (do rodziny, na zakupy do innego miasta itp.). Nagle widzisz coś fajnego. Chwila zastanowienia – „Dziś nie wziąłem aparatu, trudno, jadę dalej”. Nigdy nie byłeś w takiej sytuacji?

          Byłem. Ale po chwili refleksji wniosek był zawsze ten sam – problemem nie jest brak aparatu, tylko brak _przewidzenia_ tej sytuacji i wygospodarowania czasu, żeby być tutaj wcześniej, wychodzić ciekawy kadr i w momencie, gdy będzie ten właściwy moment – być przygotowanym do zrobienia zdjęcia.
          To jest typowa sytuacja, gdy jest piękny zachód słońca. Pierwsza reakcja – jakbym miał aparat… Ale po refleksji – miałbym aparat i co? Niebo jest fajne, ale co z pierwszym planem? Co ma być na zdjęciu oprócz fajnego nieba?
          To samo do sytuacji ulicznych – coś się dzieje, ale czy jestem w optymalnym miejscu, żeby to dobrze uchwycić?
          Brak aparatu to zawsze świetny pretekst do wspominek, że „prawie zrobiłem genialne zdjęcie”, ale tylko pretekst 🙂

        2. No chyba nie sądzisz, że Tomasz Lazar, dla którego ta nagroda nie była pierwszą nagrodą za fotoreportaż i który wcale nie jest osobą znikąd, pojawił się tam przypadkiem i przypadkiem miał przy sobie aparat?

          No właśnie – ani przez przypadek, ani nie było to jedno zdjęcie i jeden moment, tylko trzy tygodnie: http://www.press.pl/wywiady/pokaz/291,Magnetyzm-sceny

          Na marginesie – czy tylko mnie dziwi sytuacja, że nagrodę w konkursie fotografii prasowej dostaje zdjęcie, które wcześniej nie zostało w żadnej prasie opublikowane?

      2. Zawodowiec musi mieć przede wszystkim w głowie przez cały czas biznesplan. Co w dzisiejszych czasach raczej się gryzie z długim wyczekiwaniem na sytuację.

        To z pewnością czytałeś. Chodzi mi o zdjęcie ze Szkocji (MIGAWKI Z PODRÓŻY). Jak dwa tygodnie czekania na 20 sekund światła mają sie do biznesplanu? Chyba że to zdjęcie autor zrobił we wczorajszych czasach 🙂 Tę sytuację miałem właśnie na myśli, mówiąc o różnicy między zawodowcem a amatorem. Nie jestem zawodowcem, ale jako amator nie mogę sobie pozwolić na spędzenie dwóch tygodni gdzieś na skale, by w zamian dostać jedno zdjęcie. Nawet tak dobre.

        1. Chyba że to zdjęcie autor zrobił we wczorajszych czasach

          No trochę tak, bo na rynku takie zlecenia, jak Yamashita wysłany na pół roku (pół roku!), żeby zrobić artykuł o ogrodach cesarskich w Kioto, to już historia. Zresztą w tej nowszej książce Notona wyczuwa się już presję czasu i koszty finansowe braku pogody.

  7. A… może to materiał dla niejakiego Darka – czy osoby z nagrodzonych zdjęć z WPP dały swoją zgodę na publikację? Śmiem wątpić… 🙂

    1. Całe szczęście, że nie nijakiego 😉
      Organizator się zabezpiecza i zgłaszając materiał deklarujesz m.in.
      I will retain any rights, licenses, and permissions to the material and will provide evidence of such upon request.

      1. No i jeszcze w przypadku tej fotografii, o którą pewnie Marcinowi chodzi, to policjanci byli na służbie, a pani była uczestnikiem ważnych aktualnych wydarzeń. Zresztą uczestnictwo w aktualnych wydarzeniach to też chyba punkt zaczepienia, żeby obyć się bez zgód, prawda?

      2. Ok, przepraszam za „niejakiego” 🙂
        Dobra, to jest, że obiecuję dostarczyć. A czy dostarczę? Ta pani była elementem zamieszek, ale nie nagrodzono fotografii przedstawiającej panoramę zamieszek, tylko konkretne 3 osoby. Może policjanci są na służbie i nie mogę nic. Ale ta dziewczyna? Zgodnie z prawem chyba powinna być jej zgoda. Mylę się?

    1. Może oni wierzą w… jak to się nazywało? – antytyp artystyczny? To coś, co zwalnia z obowiązku przestrzegania części przepisów.
      Zresztą niezależnie od kraju i metody pracy dokumentaliści różnych dramatycznych wydarzeń nigdy nie zbierają pisemnych zgód na publikację od fotografowanych osób.

  8. Nie wiem dlaczego nie mogę odpowiedzieć na Twój komentarz (nie ma pod nim linku „odpowiedz”). To tak na marginesie.

    Chyba się nie dogadamy. Ty mówisz o jednym, ja o drugim. Ja mówię o praktyce, do której odnosi się przytoczony bon mot (najlepszy aparat…). Ty o sytuacji idealnej, kiedy mamy na wszystko czas. Może Ty tak robisz zdjęcia często. Mi się to zdarza. Częściej jednak robię zdjęcia, będąc „gdzieś”, robiąc „coś”. Może to jest temat na ankietę? „Ile Twoich zdjęć powstaje w sytuacjach, w których tylko zajmujesz się fotografowaniem?” a) (prawie) wszystkie b) większość c) ok. połowy d) mniejszość e) (prawie) żadne

    Wybraliśmy się na stację Brochów – robiłem tylko zdjęcia. Byłem z rodziną pod mostem rędzińskim – przy okazji pstrykałem. Byłem na nartach i odwiedziliśmy Kudowę Zdrój – przy okazji robiłem zdjęcia. Ale jak raz poszedłem po coś do samochodu na parking, który był pół godziny drogi od hotelu, to nie zabrałem aparatu i nie zrobiłem zdjęcia, choć mogłoby być fajne. A gdybym miał a aparat, to jeszcze potrzebowałbym statywu (bo było późno i ciemno). Jadę na narty, mijam fajny obrazek – nie zatrzymuję się, bo nie ma na to czasu. Nie wszystko da się przewidzieć.
    To są sytuacje z życia wzięte. Jestem pewny, że nie tylko z mojego.

    1. Z mojego też. Ale coraz rzadziej. Może to kwestia doświadczenia, coraz większej wiedzy. Kiedyś też się nie zatrzymywaliśmy po drodze, „…a jedź dalej, fajne by było ale jedź”. Teraz wołam zatrzymaj się i bywam zła, że nie ma gdzie się zatrzymać a za paręnaście metrów już nie ma po co:) Coraz częściej wychodzę sama z aparatem, zaczyna mi przeszkadzać osoba obok. Poza czynnikami, które wymieniłam, nic się nie zmieniło. Ten sam towarzysz podróży, to samo auto, ta sama częstotliwość wyjazdów, ta sama ilość wolnego czasu, ten sam aparat a jednak zmiany wyraźnie są zauważalne. Powoli przesuwam się w swojej ocenie z etapu pstrykacza w kierunku początkującego amatora.

    2. Nie wiem dlaczego nie mogę odpowiedzieć na Twój komentarz (nie ma pod nim linku „odpowiedz”).

      Mam ograniczoną liczbę zagłębień odpowiedzi, bo później te wcięcia tekstu robią się nieeleganckie i nieczytliwe.

      Ja mówię o praktyce, do której odnosi się przytoczony bon mot (najlepszy aparat…). Ty o sytuacji idealnej, kiedy mamy na wszystko czas.

      No ja też jak najbardziej o praktyce dalekiej od ideału. Wszystkie zdjęcia z Balos, którymi ostatnio zanudzam, powstały przez to, że na wakacjach zamiast spać w hotelu pojechaliśmy statkiem i nie wróciliśmy nim z powrotem, tylko spaliśmy w śpiworach na plaży. A komary były jako te wilki w watahach 🙂 Zresztą brak słodkiej wody do spłukania słonej ze skóry był gorszy niż komary. Raczej nie dałoby się tak przez dwa tygodnie, ale jedna noc (czyli de facto dwa dni, bo wróciliśmy statkiem po południu następnego dnia) – była w granicach możliwego do uzyskania kompromisu.
      A wstawanie przed świtem, zamiast się wysypiać, to też jak najbardziej życiowe. To np. i sąsiednie: http://www.dfv.pl/gallery/members/Piotr.html?g2_itemId=1643979&g2_page=5 było zrobione jakieś 300 metrów od hotelu. Raczej wcześnie 🙂

      Chyba tak naprawdę różnica w naszych opiniach sprowadza się do czegoś innego – Ty uważasz, że fotografować można przy okazji czegoś innego, na chwilę się odrywając od innych zajęć, łapiąc aparat i robiąc na szybko zdjęcie. Moim zdaniem tak się nie da. To znaczy, owszem, da się – ale tak się robi pstryki, a nie fotografie. Fotografia wymaga jednak wycięcia się na chwilę z innych ważnych spraw i skupieniu tylko na tym. Pewnie jest kwestią indywidualną, ile czasu trzeba _co_najmniej_ na takie psychiczne odizolowanie od innych spraw, ale moim zdaniem to jest czas mierzony raczej w godzinach niż minutach.
      Kwestia decyzji – czy fotografowanie jest dla Ciebie na tyle ważne, żeby sobie wycinać ten czas, a także pracować nad różnymi rodzinnymi kompromisami, które pozwolą Ci wygospodarować czas na fotografię.

      1. Chyba tak naprawdę różnica w naszych opiniach sprowadza się do czegoś innego – Ty uważasz, że fotografować można przy okazji czegoś innego, na chwilę się odrywając od innych zajęć, łapiąc aparat i robiąc na szybko zdjęcie. Moim zdaniem tak się nie da. To znaczy, owszem, da się – ale tak się robi pstryki, a nie fotografie.

        Dzięki, za złapanie sedna 🙂 Tak, to są pstryki. Większość robi pstryki. Pstryki też mogą być dobre (od czasu do czasu się trafią). Pstryki też czegoś uczą – szybkiej oceny sytuacji i dobierania wystarczająco dobrych parametrów.

        Niestety – życie jest krótkie i nie na wszystko wystarcza czasu. A może tak lepiej? Bo jak się przejdzie z pstryków na FOTOGRAFOWANIE, a nie będzie spektakularnej różnicy na plus, można się mocno rozczarować. A tak – zawsze jest coś, o czym można marzyć. Bo co można robić w życiu po zaspokojeniu wszystkich pragnień (lub eliminacji ich przez rozczarowanie)?

  9. Coś ostatnio dowcipu nie łapię 🙁 Chciałam Marcina podtrzymać na duchu, może jeszcze załapie to o czym Piotr pisze 🙂

  10. Ojej! Naczytałem się komentarzy i nic z tego! Bo, moim zdaniem najlepszy, to ten aparat, fotograficzny oczywiście, którego nie mam i nie będę miał, bo …., ciekawe dlaczego nie miałbym przynajmniej chcieć takiego mieć, skoro inni mają, wiedząc, że w lotto można trafić takie pieniądze jak ostatnio! No to nie przestaję marzyć! Pozdrawiam bardzo! I zobaczycie, ja wam jeszcze pokażę tego „rolsrojsa” aparatów foto w mojej torbie!

  11. Jeszcze inną definicję najlepszego aparatu podrzucę: to ten aparat, który nie jest zepsuty!
    Ta definicja mi się podoba, bo oznacza że ciągle trzeba robić zdjęcia. A ja jak ten dowcipny facet, trawestując: jeśli chodzi o fotografię to dużo czytam ;-P W oryginale było śmieszniej (jeśli chodzi o seks, to dużo czytam!).

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *