Od dwóch dni oglądam album Hiroshige „Sto słynnych widoków Edo”. I jeszcze trochę mi to zajmie. Dlaczego? Bo to nie jest album, który można sobie po prostu przejrzeć, mówiąc „fajne”. Fajne też jest, owszem. Ale przede wszystkim jest… jak by to ująć? Perfekcyjne – to chyba odpowiednie słowo.
Bardzo prosta kreska. Kwiaty to nierówne kółka, a malutcy ludzie obecni w pejzażach okolic Edo wyglądają jak dziecinne jetle: sukienka z trójkącika, główka w kapeluszu z drugiego trójkącika, patykowate nóżki. Kreska-góra. Kreska-brzeg rzeki. I to działa. Bo każda z tych kresek znajduje się dokładnie tam gdzie powinna i przebiega tak, jak powinna. Mistrz Hiroshige nie był fanem cyzelowania szczegółów.
Za to ewidentnie był fanem starannej kompozycji.
Szeroka linia rzeki prowadzi do drobnej, ale wyrazistej figury świątyni, zrównoważonej plamą drzewa po drugiej stronie karty.
Wysoka chorągiew z jednej strony kadru, niższa z drugiej, a pomiędzy nimi, lekko z boku, wyłania się Fuji-san. Duże chorągwie z czarnymi napisami, biały szczyt wulkanu. Kontrast, który stapia oba elementy, prowadząc wzrok tam, gdzie należy.
Blask nieba podczas wschodu słońca, zrównoważony jasną plamą żagla. Pomiędzy nimi ciemność wody.
Wielka ryba na pierwszym planie i drobne, ale białe stateczki na drugim: połów. Mistrzowskie użycie obiektywu 10 mm.
No dobrze, przyznaję, że autor z pewnością nie używał obiektywów. Ale my używamy. I niezależnie od stosowanych narzędzi, warto uczyć się od Hiroshige kompozycji. Przyglądać się, jak prowadzi linie w kadrze, jak równoważy jasne i ciemne plamy, jak zestawia elementy, by odbiorca musiał zauważyć te obiekty, które autor uznał za ważne. A potem te, które namalował jako drugoplanowe. Z jakiego punktu trzeba spojrzeć, by zobaczyć scenę jako harmonijną całość. Niezależnie od megapikseli, ostrości, szumów i aberracji – bo w obrazie nie tylko szczegóły są ważne.