W pierwszym rzędzie wschód słońca służy oczywiście do gnębienia nieszczęsnych fotografów, którzy muszą zrywać się o nieludzkich godzinach, żeby być na miejscu w porze, kiedy fotografowie być na miejscu muszą. Zachód też rzecz jasna jest po to, żeby fotograf nie mógł spokojnie zjeść kolacji jak wszyscy, tylko musiał pędzić tam, dokąd popędzić musi. Czyli na zachód słońca. Żeby sobie ktoś czegoś nie pomyślał, no!
Ale jak już fotograf na miejsce dotrze, to w nagrodę zobaczy, po co się tak męczył. Nie, absolutnie nie chodzi o podziwianie wschodzącego (tudzież zachodzącego) słońca. We wschodach i zachodach najmniej ciekawe jest właśnie słońce. Naprawdę interesujące jest to, co słońce po drodze wyprawia ze światem. Zwykłe białe rzeczy stają się fantastycznie złociste, i proszę nie regulować odbiorników – balans bieli tu nie zawinił. Żółte, pomarańczowe i różowe budowle, które w dzień są po prostu nudnie białe, tworzą piękny kontrast barwy z błękitnym niebem, a jeśli jeszcze trafi się jakaś chmurka, to tym lepiej. Zresztą nie tylko niebo jest błękitne, ale zacienione miejsca też. To, co w dzień płaskie i jednobarwne, nagle staje się przestrzenne i kolorowe. Magia! I właśnie dla tej magii warto się pomęczyć.
Wiatraki prosto z Andaluzji.