Ruszyliśmy z Dolomitów w kierunku Wenecji i… zamilkliśmy. Nie zaginęliśmy po drodze, nie zabłądziliśmy. Wręcz przeciwnie: trafiliśmy do Wenecji i tam utonęliśmy. Wenecja po prost zjada fotografa, wciąga razem z butami i statywem. Szczególnie, gdy pierwsze spotkanie to wschód słońca – ogląda się wówczas najczęściej odwiedzane miasto Europy (12 milionów turystów rocznie!) w wersji niemal bezludnej. Ba, jak się chwilę poczeka, to nawet plac Świętego Marka można mieć na zdjęciu w wersji całkiem pustej!
O zachodzie już nie jest tak swobodnie i na nabrzeżach panuje spory ruch, ale nadal nie ma problemu ze znalezieniem miejsca do ustawienia statywu. Pierwszego dnia w Wenecji w okolicy placu Świętego Marka spędziliśmy wschód i zachód słońca, a na środek dnia uciekliśmy na wyspę Burano, gdzie spacerując wśród kolorowych domów łatwo uniknąć tłumów turystów.
Drugiego dnia w Wenecji, a ostatniego fotowyprawy sprawdziliśmy, jak wyglądają słynne kanały w środku dnia. Ruch na Canale Grande robi silne wrażenie, trudno uwierzyć, że lawirujące gondole, motorówki, barki, taksówki wodne i statki dostawcze nie zderzają się co najmniej raz na pięć minut. Nieźle zatłoczone są też najpopularniejsze miejsca, ale wystarczy skręcić z głównej trasy S.Marco – Rialto – dworzec kolejowy w labirynt uliczek, by poczuć się samotnie.
Jak widać poniżej, Wenecja o świcie rzuca fotografa na kolana.