Fotografia przyrodnicza to kombinacja przygotowania i szczęścia. Marek Kosiński świetnie przygotował nasze drugie już wspólne warsztaty i… okazało się, kto ma szczęście. Poranne siedzenie w czatowni mogło zostać ukoronowane kadrem walczących o rybę czapli (gratulacje dla Adama), albo przynieść tylko zdjęcie kaczeńców (to ja! 🙂 ) – w zależności którego dnia warsztatów trafiło się do której z czatowni.
Podobnie było z nocnym polowaniem na bobry, gdy jednej grupie bobry niemal właziły na łódkę, a inni musieli fotografować je z większego dystansu (tym razem byłem w grupie szczęśliwców, a zaprezentowany bóbr to niemal nieprzycięty kadr, wykonany na ogniskowej 135 mm aparatem niepełnoklatkowym).
Były też sesje, o powodzeniu których decydowało właśnie dobre przygotowanie i znajomość lokalnych warunków. I tak wszystkie grupy, gdy ruszały na łosie, miały łosia o rzut dekielkiem. Czasem nawet łoś przesadzał z tolerancją i gdy orientował się, że fotografowie go obleźli ze wszystkich stron, krótkim sprintem wyrywał się z okrążenia i… kilka metrów dalej pasł się znowu. Nie wszystkie łosie są takie cierpliwe – Marek i jego przewodnicy wiedzieli, dokąd prowadzić grupy.
Było fotografowanie z czatowni, z łódek nocą i o świcie, z samochodu i z podejścia przez podmokłe łąki z kaczeńcami. Było nawet kilka godzin na sen.
U góry łoś zażerający kaczeńca, na dole Marek Kosiński kontemplujący w kaczeńcach, pośrodku bóbr i rzekotka w szuwarach.