Bajkowa Jordania – 7-16 XI 2014

J14E_6095_pasek

Fotograficznie Jordania to trzy miejsca, ale tymi miejscami można by obdzielić trzy kraje i każdy z nich osobna wart byłby fotowyprawy. Podczas listopadowej fotowyprawy fascynujące były dni spędzone w słynnej zasłużoną sławą Petrze, ale będziemy pamiętać też, jak budowaliśmy kadry na malowniczej pustyni Wadi Rum oraz nad brzegami Morza Martwego.

Nie bez powodu Jordania bywa nazywana „Szwajcarią Bliskiego Wschodu”. Ten wciśnięty między Arabię Saudyjską, Irak, Syrię i Izrael niewielki kraj zaskakuje europejskim standardem, zarówno jeśli chodzi o infrastrukturę, jak i kwestie kulturowo-cywilizacyjne, np. zupełnie nie spotkaliśmy się z typową dla innych krajów regionu nachalnością sprzedawców i naganiaczy. Szwajcarskie w Jordanii są też ceny – to nie jest tani kraj. Na szczęście kwestie negocjacji cenowych wziął na siebie organizator fotowyprawy, Klub Podróży Horyzonty, dzięki czemu nasza grupa mogła poświęcić się fotografowaniu, wszelkie kwestie organizacyjne zrzucając na naszego przewodnika Sławka Adamczaka oraz miejscowego „guida” Waleeda Heaysata.

Ząb czasu: Petra

Cudowna Petra

Bez wątpienia ikoną Jordanii jest Petra – antyczne miasto ukryte wśród pustynnych wąwozów. Nawet jeśli ktoś nie kojarzy w ogóle Jordanii ani Petry, to bardzo możliwe, że „Różowe Miasto” zna z filmów, np. z trzeciej części „Indiany Jonesa”, gdzie w Skarbcu Petry ukryty był Święty Graal. Petra ma jednak znacznie, znacznie więcej do zaoferowania niż Skarbiec i prowadzący do niego wąski, kamienny wąwóz.

To przede wszystkim teren naprawdę rozległy – każdego z dwóch pełnych dni, które tam spędziliśmy, robiliśmy pieszo ponad 10 kilometrów – i to w tempie fotograficznym, czyli więcej stojąc i kombinując nad kadrami niż maszerując. Jest to też obszar bardzo zróżnicowany. Wspaniały jest kręty i wąski wąwóz Siq, którym od bramy do Skarbca idzie się przez pół godziny – idzie, ale stać i fotografować pomarańczowe linie warstw skalnych można godzinami. Oprócz różnych wykutych w skale budowli z czasów panowania Nabatejczyków, są tam też nieźle zachowane ruiny i grobowce rzymskie. Inspirujące są możliwości komponowania rzędów kolumn na tle odległych skał lub wręcz przeciwnie: widoków na rzymski amfiteatr z jaskiń. Co więcej, tutaj można chodzić swobodnie, pakując się ze statywem prawie wszędzie (jednym z nielicznych wyjątków jest Skarbiec, ale skoro tam trzymają Graala…). Prawie nie ma tutaj barierek, zakazów, jedynie słusznych wyznaczonych tras, które ograniczają możliwości budowania kadrów, operowania perspektywą i wykorzystywania światła. Pełna wolność.

Jack Sparrow i spółka - w Petrze

Mało nachalni byli nawet miejscowi przedsiębiorcy z branży turystycznej, czyli sprzedawcy w sklepikach, barach czy „kierowcy” dorożek i wielbłądów, dowożących turystów, którzy mieli już dość spacerowania. Jeśli zaczepiali nas, to żartobliwymi propozycjami typu: „Przejażdżka na wielbłądzie! Klimatyzacja gratis!” czy „Chcecie osła? Ale do jeżdżenia, a nie do jedzenia!”.

Biblijny świat na wyciągnięcie ręki

Podróże po Jordanii, której historia zapisana jest w Biblii, stwarzają wrażenie podróży w czasie. Petra jest takim wehikułem czasu, którym przez skały Siq wkraczamy w świat sprzed ponad dwóch tysięcy lat.

Mimo że miejsce jest sławne i należy do jednego z siedmiu nowych cudów świata, to nie było problemu, żeby mieć kadry zupełnie bez ludzi. Nawet w wąwozie Siq wystarczyło chwilę poczekać, a mniej sztandarowe lub leżące na uboczu miejsca, jak np. grobowiec Rzymianina Sextiusa, okazywały się całkiem bezludne. Choć natężenie ruchu turystycznego było znacznie mniejsze niż się spodziewaliśmy po jednym z cudów świata, to i tak warto wizytę zacząć równo z momentem otwarcia, czyli być na miejscu przed godziną siódmą rano (rzeczywista godzina otwarcia jest dość… elastyczna i niekoniecznie zgadza się z oficjalnymi informacjami). Wcześnie rano nie ma grupowych wycieczek, są tylko najbardziej zakręceni fotografowie, a dodatkowo światło ma jeszcze ciepłe tony poranka.

 

Nieskończona Wadi Rum

Drugim z trzech wizualnych mocnych punktów Jordanii jest pustynia Wadi Rum. Kilka lat temu fotografowaliśmy na słynnej Erg Chebbi w Maroku, trudno więc nie porównywać tych pustyń. Marokańska to idealna klasyka, jak z dziecięcych wyobrażeń: potężne wydmy jedna za drugą ciągnące się po horyzont, a wszędzie, jak okiem sięgnąć, tylko drobny piasek, mieniący się kolorami w zmieniającym się świetle. Uroda Wadi Rum jest mniej oczywista, ale fotografowi stwarza większe możliwości. Zamiast dziesiątków wydm – pięknych, ale podobnych do siebie – mamy dziesiątki rozrzuconych wśród piasków skał, a każda z nich jest inna. Nie są to zresztą „po prostu skały”, ale można znaleźć efektowne łuki, skalne mosty, efektowne ostańce, ale też odizolowane kamienne wyspy wśród morza piasku.

pustynia Wadi Rum, Jordania

Fotograf na Wadi Rum może poświęcić dowolną ilość czasu, mając pewność, że nawet po miesiącach codziennych sesji nie wyczerpał potencjału tego miejsca, zwłaszcza że każda interesująca sceneria (czyli prawie każda) inaczej wygląda w świetle porannym, a inaczej wieczornym. Poćwiczyliśmy też nocne zdjęcia rozgwieżdżonego nieba, uzyskując ładne, długie gwiezdne smugi na tle rdzawych skał.

Rude aparaty

Te 720 kilometrów kwadratowych wielkiego pleneru wymaga oczywiście transportu, bo piesze wędrówki to sport ekstremalny. Jak się okazało, także przejazd na wschód słońca na pace dżipa, solidnie przed świtem, dostarcza niezapomnianych wrażeń, bo przed świtem pustynia jest naprawdę zimnym miejscem. Podobnie chłodno robi się już kilka minut po zachodzie słońca, więc niezależnie od tego, jak gorąco jest w momencie wyruszenia na sesję, warto mieć ze sobą sweter.

Pustynia Wadi Rum, Jordania

Na pustyni nie da się oczywiście uniknąć piasku, a już szczególnie jeżdżąc po Wadi Rum w odkrytych samochodach terenowych. Po takiej sesji aparaty i obiektywy były równo rude, bo pokryte warstwą pustynnego pyłu. Co jednak może wydać się zaskakujące – nikomu z 23-osobowej grupy (20 uczestników, Sławek Adamczak w roli przewodnika oraz wyżej podpisani) aparat się nie zepsuł. Z pewnością wszystkich później czekało czyszczenie matrycy i nieco plamkowania na zdjęciach zrobionych na dużych wartościach przysłony, ale cyfrówki nie są tak wrażliwe na drobny piasek, jak wiele osób się obawia.

Zachód nad Morzem Martwym

Do Jordanii należy wschodni brzeg Morza Martwego, podczas gdy zachodnia strona to już Izrael. Dla fotografa wniosek jest oczywisty: po jordańskiej stronie trzeba być w czasie zachodu słońca, bo najlepsze miejsca na plenery poranne są w sąsiednim kraju. Mniej oczywisty może być… bezwzględny zakaz zbliżania się do brzegu! Tymczasem ten zakaz obowiązuje wzdłuż całego jordańskiego wybrzeża, a wynika z bliskiego sąsiedztwa Izraela po drugiej stronie łatwego do pokonania akwenu. Trudno oczywiście myśleć o zdjęciach pejzażowych z pokrytymi solą kamieniami z odległości kilkuset metrów…

Morze Martwe

Tę kwadraturę koła rozwiązał nam nasz miejscowy przewodnik Waleed (przez uczestników fotowyprawy nazywany żartobliwie „Wall-e”), który załatwił nam zgodę na fotografowanie w jednym z zaledwie pięciu ośrodków spa, leżących nad brzegiem Morza Martwego. Te ośrodki to jedyne miejsca, gdzie można stanąć tuż przy powierzchni wody i nie obawiać się alarmowej interwencji miejscowych wojsk ochrony pogranicza.

Skały z lukrem

Fenomen Morza Martwego na czym innym polega dla miłośników zabiegów kosmetycznych, a na czym innym dla fotografów. Wizualnie najciekawsza i najbardziej niezwykła jest sól, która grubą warstwą osadza się na nabrzeżnych kamieniach, a także skałach wynurzających się ponad wodę w niewielkiej odległości od brzegu. Sprawia to wrażenie, jakby ktoś te czerwonopomarańczowe skały pokrył lukrem – skojarzenie z pączkami jest nieodparte.

Oczywiście najbardziej atrakcyjnie te „kamienne pączki” wyglądają z bliska (wtedy wydają się duże) i na tle zachodzącego słońca, co jednak rodzi pewien problem – jak się do nich zbliżyć? Wchodzenie do wody dla wykonania zdjęcia to poświęcenie, ale przy zasoleniu panującym w Morzu Martwym oznacza to, że poświęcimy buty. Można spróbować boso, aczkolwiek ostre krawędzie nabrzeżnych kamieni nie zachęcają do tego. Odważni powinni zwrócić szczególną uwagę, żeby się nie pośliznąć, bo kąpieli w takiej wodzie z pewnością żaden aparat nie przeżyje. Rozsądnym kompromisem jest zejście najbliżej wody jak się da i wstawienie do niej statywu. Trójnogi przeżyją taką kąpiel, pod warunkiem, że później zostaną dokładnie wypłukane w słodkiej wodzie, inaczej nawet elementy plastikowe narażone są na korozję.

Petra, Jordania

Wrócimy do Jordanii!

Odwiedziliśmy więcej miejsc. Wędrowaliśmy przez rezerwat Dana i zamki krzyżowców Crac de Montreal oraz Al-Karak, mieszkaliśmy w eko-lodży Feyinan, podziwialiśmy słynne mozaiki Madaby i witaliśmy wschód słońca na górze Nebo (gdzie wiało tak, że śmierć Mojżesza właśnie na tym szczycie była całkiem zrozumiała). Niemniej największe wrażenie zrobiły trzy miejsca: Petra, pustynia Wadi Rum i wybrzeże Morza Martwego.

Nasza fotowyprawa odbyła się w listopadzie 2014 roku i był to dobry wybór. Było ciepło, ale już nie upalnie. Być może relatywnie niewielki ruch turystyczny w Petrze to także zasługa wyboru terminu fotowprawy poza głównym sezonem turystycznym.

Na więcej zdjęć z fotowyprawy do Jordanii zapraszamy do naszego portfolio:

https://www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/jordania/

Do Jordanii z pewnością wrócimy, bo potencjał fotograficzny tego kraju jest ogromny, a przy tym jest on bardzo europejski, jeśli chodzi o infrastrukturę turystyczną oraz standardy cywilizacyjne – pod tym względem bez wątpienia zasługuje na miano „Szwajcarii Bliskiego Wschodu”, a pod względem potencjału fotograficznego zasługuje na znacznie więcej.

J14P_7964_b