Podczas fotowyprawy do Botswany udało nam się dwa razy trafić na lwy. Za pierwszym razem była to lwica z trójką bardzo ruchliwych młodych.
Nie wiem, czy komuś z grupy udało się sfotografować całą czwórkę, nam nie udało się złapać więcej niż dwóch maluchów naraz.
Jak widać, lwy były świadome naszej obecności (jakby z kilku metrów nie zauważały samochodów terenowych, to kiepsko byłoby z ich szansami przetrwania), ale nie przejmowały się nami. Lwica zresztą też kilkukrotnie rozejrzała się, stwierdziła, że poza niegroźnymi turystami nic ciekawego w okolicy nie ma i wróciła do ciężkich obowiązków rodzicielskich.
Największym wyzwaniem przy fotografowaniu lwów były… trawki. Często między obiektywem a zwierzęciem występowały źdźbła, na które autofokus bardzo chętnie łapał ostrość. Przy całym entuzjazmie dla lwich zabaw, fotograf musi kontrolować, czy kolejne zdjęcia mają poprawną ostrość (i ekspozycję też). Naprawdę szkoda byłoby wrócić z takiej sesji z pięknymi zdjęciami źdźbeł traw z jakimś rozmytym płowym kształtem w tle…
Nasze drugie spotkanie z lwami miało miejsce kilka dni później. Tym razem trafiliśmy na polowanie stada lwic, a celem było dobre parę dziesiątków bawołów. Było dużo przekradania się, rozglądania, bawoły kurzyły, ale tym razem skończyło się bezkrwawo.
Powyżej odpowiedź na pytanie, jak blisko można się znaleźć polującej lwicy. Czy to wystarczająco blisko…? 🙂 Grupa w samochodzie nie nasza – nasze miały cięższy sprzęt, choć faktycznie w takiej sytuacji szybciej jest złapać komórkę niż zmieniać obiektyw z tele na szerokokątny.
No i przy okazji debiutuje nasze galeria z fotografiami z Botswany.
Na razie dominują lwy, ale zadbamy o zróżnicowanie. 🙂