Wszyscy kochają wideo 360 stopni, wszyscy chcą je kręcić i wszyscy chcą je oglądać. No dobra, nie wszyscy, ale 92% ludzi. Czujecie silną przynależność do tych pozostałych 8%? Cóż, podejrzewam, że większość z tych 92% też by się przepisała do 8%, ale takie wyniki badań podał właśnie Nikon. Wyniki są bardzo dziwne, bo np. 25% badanych już korzystało z kamer 360, a prawie połowa jest obeznana z tą technologią. Te badania są oczywiście związane z tym, że Nikon od niedawna oferuje kamerki sportowe, w tym KeyMission 360, nagrywającą filmy dookólne.
Nie do końca rozumiem przekaz z tych badań. Jeśli wszyscy (a przynajmniej 92% ludzi) chcą kręcić filmy w 360 stopniach, to po co informować o oczywistości, której nieświadoma jest tylko 8-procentowa mniejszość? Zamiast ogłaszać truizmy, to zatrudnić do fabryk drugą i trzecią zmianę i pchać kontenerami do sklepów KeyMission 360 zanim żądny tłum rozszarpie resztki aktualnych dostaw razem ze sprzedawcami. Tylko dlaczego właściwie oni wszyscy czekają na Nikona?
Nikon nie jest pionierem tego rynku. Prawdę mówiąc jest nieco spóźniony, bo kamer rejestrujących obraz dookólny jest już trochę: od tanich Yashiki, LG 360 i Ricoh Theta, przez nieco droższe produkty Kodaka, Samsunga, po najdroższe 360fly 4K czy Insta360. Do tego są rigi pozwalające filmy dookólne kręcić dowolnym aparatami czy kamerami, a nawet nasadki na smartfony służącego do tego samego celu. Jest czym kręcić. Tylko czy się kręci?
Podobno co czwarty Amerykanin już kręci, a reszta przebiera nogami, żeby zacząć kręcić i oglądać. Nie wiem, jak sformułowano pytania w ankiecie, żeby uzyskać takie wyniki (choć mam pewne pomysły), ale wydaje się to mocno oderwane od rzeczywistości. Kamery 360 nie są ani sprzętem masowym, ani nawet nie są gorącym tematem, i to nawet wśród fanów technologii. Ich przyszła powszechność i popularność jest mocno wątpliwa. Mnie to wygląda na nową wersję mody na 3D. I podobnie się to skończy, ze zbliżonych powodów.
Nad filmami 3D wideoklipy dookólne mają jedną przewagę – nie powodują choroby lokomocyjnej u znacznej części populacji. Dzielą za to wspólną wadę – wymagają specjalnego osprzętu (w tym przypadku gogli VR). Niby można też oglądać na zwykłym ekranie, przewijając sobie myszką, ale jak to wygodne i fajne, to można sobie sprawdzić choćby na oficjalnych przykładach nikonowskiej KeyMission 360. Filmy 360 przynoszą natomiast dodatkowe wyzwanie, z którymi nie musieli zmagać się tworzący w 3D: musi być ciasno i ciekawie dookoła. To dokładnie tak, jak z panoramami dookólnymi i wirtualnymi wycieczkami (z którymi mamy pewne doświadczenie) – żeby to fajnie wyglądało, to wszystko musi być bardzo blisko, bo pole widzenia jest jak z obiektywu ultraszerokiego, a więc pierwszy plan będzie bardzo wyeksponowany. Jeśli pierwszy plan nie będzie ciekawy, to widz będzie podziwiał wielkie pustki. No i tak ciekawie i blisko musi być w każdą stronę, bo przecież po to się robi dookólnie, żeby oglądający mógł się rozglądać. Znalezienie fajnych lokacji na takie statyczne ujęcia nie jest banalne. Znalezienie filmowych scenerii na dookólne klipy to znacznie wyższy poziom wyzwania. Jestem przekonany, że na tym wyzwaniu potknie się znakomita większość amatorów. Potknie się i zniechęci, a kamery 360 trafią do muzeum techniki, gdzie zajmą miejsce obok 3D w dziale „Wielkie niewypały”.
Mam wrażenie, że te badania Nikon opublikował, żeby samemu się utwierdzić w przekonaniu, że dobrze robi, pakując się na rynek kamer sportowych filmujących w 360 stopniach. Niestety, to jest zaklinanie rzeczywistości. Kamery sportowe to jest nisza, w której ostatnio ciężko idzie nawet GoPro, a oni ten rynek stworzyli. Kamery 360 stopni to jest nisza w niszy, a nie obiekt marzeń 90% ludzi. Szkoda czasu i energii, bo efekt tych działań będzie taki, że przy KeyMission360 to bezlusterkowce Nikon 1 będą wyglądały jak sukces.
Oba zdjęcia z Bawarii i nieprzypadkowo, bo zapraszamy na przyszłoroczną fotowyprawę do Bawarii. Zapisy jak zwykle w Horyzontach.