Wciskanie spustu migawki to nie jest wcale kluczowy etap fotografowania. Wcześniejsze kręcenie pokrętłami i wciskanie guzików na aparacie też wcale nie jest najważniejsze. To wszystko to tylko skutki tego, co się działo wcześniej. Trzask migawki nie jest wcale momentem powstawania zdjęcia – jest tylko końcem pewnego etapu jego tworzenia, cezurą w procesie, który zaczął się znacznie wcześniej, ale wcale nie został zamknięty wraz z naświetleniem matrycy czy kliszy. Ważne jest to, co działo się wcześniej – o czym pomyślał fotograf, zanim podniósł aparat do oka, ale także każdy krok, który zrobił, każde zmrużenie oka, przechylenie głowy, zawahanie się, zastanowienie. To wszystko były decyzje, które sprawiły, że zdjęcie wygląda na końcu tak, jak wygląda (plus jeszcze decyzje, które podejmuje się na etapie edycji).
Więc najpierw trzeba wiedzieć, co się chce pokazać. To bywa najtrudniejsze albo najłatwiejsze. Później – jak to chcemy pokazać: duże czy małe, samotne lub w towarzystwie, w całości lub we fragmencie. Następnie trzeba sprawić, żeby – cytując klasyka – „ten cholerny aparat nie przeszkadzał zrobić takiego zdjęcia, jak chcemy”, czyli pokręcić kółkami i powciskać guziki.
No i wreszcie jest moment wciśnięcia spustu migawki. Ale który moment? Teraz czy za chwilę? Czasem ma to ogromne znaczenie, czasem nie ma żadnego.
W tym wszystkim automatyka aparatu nam niewiele pomoże. Nawet w kręceniu pokrętłami i wciskaniu guziczków nie zastąpi, bo nie zgadnie, czy chcemy z płytką głębią ostrości czy z dużą, z krótką ekspozycją czy długą. O tym i wielu innych rzeczach musimy sami decydować. A jak nam się wydaje, że wcale nie musimy, bo pstrykniemy to, co akurat będzie – to też podejmujemy decyzje: zrzucając je na przypadek. Te wszystkie decyzje i tak zostają podjęte, tylko nie są nasze.
O fotograficznych decyzjach, zarówno tych przed wciśnięciem spustu migawki, jak i po nim, będziemy oboje opowiadali podczas Zjazdu DFV.