Na koniec tego negatywnego roku przyda nam się wszystkim pozytywne przesłanie, i oto ono. Natknęłam się dzisiaj na film o pewnym fotografie. Film jak film, nieco rozwlekły i przegadany, ale ten fotograf! A przede wszystkim jego zdjęcia! Nigdy takich wcześniej nie widziałam. Serio, wcale.
Gilbert Garcin mieszkał w Marsylii i handlował lampami. Mając 65 lat, grzecznie przeszedł na emeryturę. Ale zamiast jak normalni ludzie zasiąść w fotelu przed telewizorem, postanowił się czegoś nauczyć i padło na fotografię. Nigdy wcześniej nie robił zdjęć (no, trochę pstryków z wakacji pewnie popełnił jak wszyscy, ale to się nie liczy), nie interesował się malarstwem (choć jakieś obrazy pewnie musiał widywać, jak wszyscy, ale czy to się liczy?), po prostu prowadził sklep.
Nie zainteresował się jednak prostym dokumentowaniem życia – zamiast tego zaczął fotografie kreować. Fotografował siebie w różnych pozach, w „nijakim” ponadczasowym płaszczu, i czasem również swoją żonę. Potem te zdjęcia wywoływał, wycinał postaci nożyczkami (!) i w swojej szopie, gdzie urządził studio, na stoliku ustawiał z nich scenki, oświetlał prostymi lampami i fotografował ponownie. Oprócz papierowych postaci, w scenach udział biorą proste rekwizyty, jak piasek, kamyki, sznurki, kawałki drewna, gwoździki; same drobne, powszechnie dostępne rzeczy.
Rezultatem są niesamowite, surrealistyczne fotografie, przypominające obrazy Magritte’a i będące bardziej metaforami niż czymkolwiek innym. Wszystko, co widzimy na fotografiach, zostało sfotografowane; nie ma tu żadnego Photoshopa, to fotografia czysto analogowa, mimo że obrazy wydają się niemożliwe. Garcin nigdy nie przejawił chęci opanowania fotografii cyfrowej. Gilbert Garcin szybko zyskał uznanie w świecie fotografii artystycznej, miał wystawy w wielu krajach, kilka galerii prezentuje jego prace. Piszę to wszystko w czasie przeszłym, bo w tym roku artysta zmarł, w chlubnym wieku 91 lat. Jego fotografie nadal żyją; można je zobaczyć na przykład tu: https://www.anzenbergergallery.com/artist/1020/gilbert_garcin
lub tutaj: https://slash-paris.com/en/artistes/gilbert-garcin/portfolio
albo wpisać w Google „Gilbert Garcin photography” i przełączyć się na grafiki, będzie tego jeszcze więcej 🙂
Gdyby ktoś chciał zobaczyć film, który powyżej streściłam, to jest on jeszcze przez miesiąc dostępny na stronie Arte.
(Aktualizacja) Przestał być dostępny, jeśli ktoś ma linka do pełnej wersji, to prosimy o informację. Tu jest wersja skrócona: https://vimeo.com/69603341
Oprócz gadających głów jest w nim też pokazanych trochę zdjęć i metoda ich uzyskania, więc jeśli macie wolną godzinkę, to warto.
Wspomnianych na wstępie pozytywnych przesłań wynika z tej historii kilka.
Po pierwsze, wiek to tylko liczba, i nigdy nie jest za późno żeby nauczyć się czegoś nowego – i robić to z pasją.
Po drugie, do stworzenia wspaniałych fotografii nie trzeba wielkich środków – czasem wystarczy jakikolwiek aparat, stolik w szopie, lampka biurowa, trochę drobiazgów wygrzebanych z dna szuflady i pomysł. Z tych rzeczy najważniejszy jest pomysł.
Po trzecie, wystarczy mieć pomysł… wprawdzie już o tym mówiłam, ale zawsze warto powtórzyć.
P.S. Zdjęcie zamieszczone w tym wpisie jest czysto pretekstowe i nie ma nic wspólnego z twórczością Gilberta Garcina. No, może oprócz pary kamieni 😉