Warto fotografować. Powodów jest wiele: niektóre oczywiste, inne mniej. Dobrze jest mieć jakieś hobby – to jeden z tych powodów oczywistych i niewymagających wyjaśnień. Samorozwój, uczenie się nowych rzeczy, ćwiczenie pewnych umiejętności technicznych, no i ćwiczenie fizyczne, bo chodzi się w plener (no OK, tu fotografia studyjna ma pewien minus, no ale trudno) – to kwestie może mniej oczywiste, ale też wystarczająco znane, żeby nie zaskoczyć.
Ale jest coś jeszcze, pewien pozytywny aspekt, o którym rzadko się mówi, a szkoda. Jest związany z tym, że fotografia uczy patrzenia na świat – o czym się czasem wspomina, ale też zbyt rzadko. Otóż fotografia sprawia, że stajemy się bardziej pozytywnie nastawieni do rzeczywistości. Potrafimy się przyglądać, zachwycać, zatrzymywać nawet nad zupełnie prostymi rzeczami – a to jest dobra, odświeżająca umiejętność. Kto potrafi się zachwycić kałużą, zaschniętym błotem, kolorowym kamykiem? Tylko małe dzieci… i fotografowie. Jest takie powiedzenie, że fotografa w plenerze poznaje się po tym, że chodzi w kółko, wpatrując się w jedno miejsce. On oczywiście szuka najlepszej perspektywy, ale przy okazji po prostu się przygląda, analizuje przedmiot, zastanawia się nad nim. Jak można się zastanawiać nad odbiciem chmury w kałuży, mając lat więcej niż pięć? Trzeba być fotografem. Wtedy dostrzega się, że we wszystkim może być coś ciekawego, a błotnista ścieżka w parku to nie tyle przeszkoda logistyczna, co okazja do przyjrzenia się kolorowym odblaskom świateł miejskich w chaotycznych plamach wody. Bo świat jest, jaki jest, ale przede wszystkim jest piękny – tylko trzeba to umieć (i chcieć) dostrzec.
Z tym pozytywnym akcentem znikamy w zawsze uroczej Pradze, gdzie miało padać, ale na naszą prośbę deszcz odwołano, więc kałuż nie będzie. Będziemy się więc musieli zachwycać czym innym – już my coś sobie znajdziemy!
Oba zdjęcia nie z Pragi, tylko z Islandii. Górne przedstawia kałużę pod górą Kirkjufell, dolne to również kałuża, ale w okolicy gejzerów.