W 2021 roku zrealizowaliśmy dwie fotowyprawy na Wyspy Kanaryjskie. Pierwszą z nich poprowadziliśmy w marcu (tutaj relacja), a drugą – na początku grudnia. Tak więc warsztaty fotograficzne na Fuerteventurze, Gran Canarii i Teneryfie były naszym pierwszym, a później ostatnim wyjazdem w 2021 roku. Poniżej relacja z tej ostatniej edycji (ostatniej tylko w tym roku, bo wracamy na trzy Wyspy Kanaryjskie w grudniu 2022) .
Fuertevenura – wyspa idealna w grudniu
Za nami jedna trzecia fotowyprawy na Wyspy Kanaryjskie. Dzisiaj opuszczamy Fuertevenurę i płyniemy na Gran Canaria. Zachód na ogromnej plaży Cofete (na fotografii otwierającej) zamknął nasze sesje plenerowe na tej wyspie, a wcześniej…
Nasz pierwszy przystanek podczas tej fotowyprawy to wyspa pustynna, bezwodna (przynajmniej jeśli chodzi o słodką wodę) i wietrzna. Brzmi to może dość surowo, jeśli jednak doda się typową dla grudnia temperaturę 20-25 stopni Celsjusza (odczuwalna niższa ze względu na wiatr), to widać, że grudniowa eksploracja Fuerteventury to żadne wyzwanie. Przynajmniej jeśli chodzi o temperatury…
Łuk skalny imienia Salvadora Dali
Pewnym wyzwaniem może być natomiast ukształtowanie wyspy, bo sporo tutaj górek (szczyty o wysokości 500 m n.p.m. trudno nazwać górą), skał, a chodzi się głównie po ścieżkach pokrytych żwirem. Na Fuerteventurze znajduje się także plener najtrudniejszy pod względem dotarcia – spośród wszystkich plenerów naszych fotowypraw i warsztatów fotograficznych. Dojście do powyższego łuku skalnego zajmuje może z pół godziny, ale momentami wymaga użycia rąk i kolan, przydaje się pomocna dłoń osoby, która weszła już nieco wyżej. Tym razem prawie wszyscy uczestnicy fotowyprawy dotarli pod ten łuk – miękkimi, rozciekniętymi formami skalnymi przypominający projekty Salvadora Dali czy Antonio Gaudiego.
Łuków skalnych jest tu więcej, w Wąwozie Zaczarowanych trafiliśmy na więcej takich form skalnych. Musimy jednak przyznać, że położenie się pod większością z nich wymagałoby miniaturyzacji kładącego się.
Wiatrak kontra Don Kichot
Skoro już przy wielkich Hiszpanach jesteśmy, to nie możemy się nie pochwalić unikatowym ujęciem z kopii Don Kichota w trakcie szarży na wiatrak. Gdy odjeżdżaliśmy, wiatrak jeszcze stał, ale Don Kichot jest znany z uporu, więc za rok wrócimy sprawdzić jak mu idzie.
W rytmie wschodów i zachodów
Rytm dnia wyznaczają nam sesje o wschodzie i zachodzie słońca. Grudzień ma swoje zalety: poranne plenery rozpoczynamy po siódmej, a z wieczornego schodzimy przed dziewiętnastą, więc nawet uwzględniając dojazd, te sesje nie wymagają wielkich poświęceń. Doliczyć oczywiście trzeba jeszcze czas dojazdu, ale rzadko jest on dłuższy niż godzina. Mniej więcej właśnie tyle jechaliśmy na wschód słońca nad położonymi przy skalnym wybrzeżu solniskami. I jeszcze po plenerze bez problemów zdążyliśmy na hotelowe śniadanie.
Od morskiego wybrzeża po wschody słońca w górach, od obiektywów ultraszerokich po tele, od wschodu do zachodu – na Fuerteventurze było co fotografować! Czas na drugą z Trzech Wysp Kanaryjskich.
Gran Canaria i taaaakie fale!
Nasza fotowyprawa ma za sobą już drugą z trzech wysp. Trzy dni na Gran Canarii obfitowały w dramatyczne sesje plenerowe na morskim wybrzeżu i znacznie spokojniejsze fotografowanie interioru wyspy.
El Bufadero czyli ryczący morski wściekacz
Najciekawszy i najbardziej spektakularny plener Gran Canaria to El Bufadero – skały na wschodnim wybrzeżu tak ukształtowane, że przy większej fali sprawiają wrażenie dziury na przemian wciągającej ocean i wyrzucającej wodę w formie gejzeru. Nazwa, którą należałoby tłumaczyć jako „Ryczący wściekle”, tym razem całkiem trafnie charakteryzowała ten geologiczny fenomen…
Efekt wlewania się oceanu w skalną dziurę wymaga fal – bez nich to tylko skalny obwarzanek z oczkiem wodnym w środku. Grudzień na termin fotowyprawy wybraliśmy właśnie ze względu na duże prawdopodobieństwo wystąpienia sporych fal. Faktycznie, rok wcześniej były całkiem duże, nawet w marcu było nieźle. Tym razem jednak fale były nie „duże” ani „niezłe”, ale po prostu ogromne. Jak to zwykle z falami bywa – od czasu do czasu zdarzała się taka, która była wyraźnie większa niż inne.
Troje uczestników fotowyprawy ustawiło się na skale na lewo od El Bufadero, ja wybrałem nieco cofniętą skałę po prawej. Rozstawiłem statyw, zrobiłem ze dwa zdjęcia i dostałem falą, którą spadła na mnie z góry. Ok, przyjąłem do wiadomości, że to nie jest dzisiaj optymalne miejsce, wycofałem się i w bezpiecznej odległości spłukałem wodą z butelki wodę morską z aparatu i obiektywu. Raczej skutecznie, bo żyją i działają nadal.
Byłem jeszcze zajęty czyszczeniem aparatu i wykręcaniem nogawek, gdy grupa na lewo od Ryczącego dostała potężną falą, a po kilku sekundach – drugą, równie dużą. Przed ewakuacją ze skały, która okazała się być nie dość oddalona od oceanu, odbyła się jeszcze akcja odzyskiwania plecaka, który zaczął odpływać wraz z drugą falą. Znowu odbył się rytuał opłukiwania aparatów słodką wodą – chyba ponownie skuteczny, bo wszyscy nadal mają czym robić zdjęcia. Reszta sesji ze wschodu słońca nad El Bufadero odbyła się już z bezpiecznego dystansu.
Najbezpieczniejszą metodą fotografowania El Bufadero okazał się dron – zawis na wysokości kilkunastu metrów dawał bezpieczny dystans od największych nawet fal, a przy tym odpowiedni kąt widzenia, by pokazać wnętrze skalnej studni.
Żywiołowe sesje
Na Gran Canarii mieliśmy jeszcze dwa plenery z morskim żywiołem, oba jednak były mniej dramatyczne, bo choć ocean nadal był efektownie wzburzony, a w jednym z miejsc fotografowaliśmy fale nawet większe niż przy El Bufadero, to tym razem staliśmy w bezpiecznej odległości od wody. Ocean trafił nam się bardziej dramatyczny i dynamiczny niż kiedykolwiek wcześniej, ale, co ciekawe, nie szło to wcale w parze z silnym wiatrem. Owszem, czasem trochę wieje, ale ma się to nijak do wysokości i siły fal. Zresztą, jak widać, przy El Bufadero powietrze było na tyle spokojne, że nad kanaryjską „Studnią Thora” bez problemu można było latać maleńkim DJI Mini.
Kolory Gran Canarii
Pozostałe sesje nie dostarczyły aż tak silnych emocji, choć wrażeń estetycznych nie zabrakło. Jeden ze wschodów słońca spędziliśmy wśród wydm Maspalomas. Odwiedziliśmy też lokalną (i miniaturową) wersję kanionu Antylopy – i podobnie jak w amerykańskiej wersji, także tu musieliśmy odstać w kolejce, nim można było fotografować bez grupy miłośników selfie. Ludzi było tam więcej niż w marcu tego roku i znacznie więcej niż rok temu w grudniu. Strach pomyśleć, jakie tam będą tłumy, gdy pandemia się skończy.
Krótką sesję poświęciliśmy na fotografowanie ukwieconych uliczek Puerto Mogan. Tu także ludzi było wyraźnie więcej i na momenty, gdy nikogo nie było na wybranym odcinku deptaka też trzeba było wyczekiwać. Kwiatów za to było mnóstwo – ukwiecenie głównej uliczki z hotelami i apartamentami to lokalny pomysł na uczynienie z Puerto Mogan atrakcji.
Zdecydowanie spokojniej było podczas sesji w górach. Przy tej skalnej maczudze o zachodzie słońca kolejki nie było.
Kompleks niebieskich skał to jedno z niezwykłych miejsc Gran Canarii. Co ciekawe, ludzkie oko lepiej widzi taki zielononiebieski odcień niż aparat i doprowadzenie zdjęcia do etapu „tak to wyglądało” wymaga edycji z użyciem trybu LAB.
My już po kolejnym rejsie promem, którym przenieśliśmy się na trzecią z Wysp Kanaryjskich.
Teneryfa – lasy deszczowe i wulkany
Ostatnia część naszej fotowyprawy na Wyspy Kanaryjskie to trzy dni na Teneryfie. To najbardziej zróżnicowana krajobrazowo część archipelagu, więc fotografowaliśmy morskie wybrzeża i wulkaniczne krajobrazy na wysokości ponad 2000 metrów nad poziomem morza. Spacerowaliśmy przez lasy deszczowe i półpustynne scenerie wybrzeża. Wieczorną sesję mieliśmy w schowanej w górach byłej wiosce piratów, a jeden z poranków zastał nas przy architektonicznym cudzie, jakim jest Auditorio de Tenerife.
Teide w dzień i w nocy
W centrum Teneryfy znajduje się najwyższy szczyt nie tylko Wysp Kanaryjskich, ale całej Hiszpanii. Nie pchaliśmy się na wierzchołek Teide (3700 m) – wystarczyła nam równina na wysokości nieco ponad 2000 metrów n.p.m. Wulkaniczne krajobrazy we wszystkich odcieniach brązu mogą rywalizować z islandzkimi, a są przy tym łatwo dostępne, bo na takie plenery zajeżdża się samochodem.
Wykorzystaliśmy też fakt, że ta część góry znajduje się już powyżej poziomu chmur. Gwarantuje to czyste niebo zarówno w dzień, jak i w nocy. Duża wysokość, brak widocznych świateł miast i czyste powietrze to idealne warunki do fotografowania gwiazd. Jedyne utrudnienie to dość niska temperatura – zaledwie 7 stopni powyżej zera. Jak na grudzień w Polsce to całkiem ciepło, ale tutaj przy porannych i wieczornych plenerach mieliśmy nieco poniżej komfortowych 20 stopni Celsjusza, więc nocna sesja pod Teide była prawie „arktyczna”.
Zielony labirynt
Trudno o większy kontrast niż pustynne scenerie pod szczytem Teide i zielony gąszcz lasu deszczowego Anaga. Tymczasem jedno od drugiego dzieli ledwo godzina jazdy. Fantastycznie splątane i obrośnięte mchem lasy wawrzynolistne wymagają specyficznego oświetlenia. Idealne warunki to mgła lub przynajmniej solidne zachmurzenie. Tym razem trzeba było wykazać się cierpliwością, bo dość nietypowo przez chmury czasem przebijało słońce i powodowało bardzo silne kontrasty. Warto jednak było poczekać chwilę przy statywie – takie leśne scenerie bardzo zyskują w miękkim, rozproszonym świetle.
Park narodowy Anaga niedostępnie wygląda tylko na zdjęciach – wśród drzew spaceruje się wygodnie szerokimi ścieżkami. Trudniej dostępna jest była wioska piratów, do której dzisiaj prowadzą dzikie serpentyny, a gdzie jeszcze pół wieku temu można było się dostać tylko od strony morza.
Nasze ulubione kanaryjskie wybrzeże
Po monstrualnych falach, jakie towarzyszyły sesjom na wybrzeżach Gran Canarii, nadmorskie plenery Teneryfy okazały się znacznie bardziej stonowane. Wprawdzie ocean nadal był dynamiczny, ale nie groził zalaniem fotografów stojących na lądzie. Nasz ulubiony plener nadmorski przypadł na szczyt przypływu, ale oznaczało to tylko, że czasem stało się na piasku, a czasem po kolana w wodzie – wyżej woda nie sięgała. Atlantyk był ciepły, więc takie fotografowanie fal zalewających plażę i głębiej leżące skały okazało się całkiem komfortowe. Bardziej trzeba było uważać idąc po otoczakach na plażę, a zwłaszcza wracając z niej już po zachodzie słońca.
Łuki Teneryfy
Wyspy Kanaryjskie nie słyną, delikatnie mówiąc, z ciekawego budownictwa. Na Teneryfie z estetyką architektury jest lepiej niż na innych wyspach, niemniej naprawdę godna uwagi jest tylko jedna budowla: Auditorio de Tenerife. Znajduje się wprawdzie w stolicy wyspy, ale jest ładnie wysunięta nad ocean, więc fotografując ją o poranku od frontu ma się w tle bezkres wody i wschodzące słońce.
Efektownych łuków jest na Teneryfie więcej, ale pozostałe są naturalnego pochodzenia.
Co by tu zjeść
Nie samą fotografią człowiek żyje, nawet na fotowyprawie. W przerwach między plenerami odwiedzaliśmy miejscowe knajpki w poszukiwaniu lokalnych potraw. Co charakterystyczne, zewnętrzny wygląd restauracji czy barów ma się nijak do jakości ich kuchni. Najlepsze kanaryjskie ryby i owoce morza jedliśmy w barach, które wyglądem zupełnie nie zachęcały, ale jedzenie było pierwszorzędne – o czym na pierwszy rzut oka świadczy zwykle obecność miejscowych klientów, wiedzących co dobre. Krewetki z czosnkiem i papryką, pieczone dorady, grilowane ośmiornice, a do tego drobne kanaryjskie ziemniaczki, zielone i czerwone sosy mojo – niebo w gębie, szczególnie jeśli popija się je lokalnym winem, nalewanym z niebieskiej butelki.
Uczestnicy fotowypraw na Wyspy Kanaryjskie – grudzień 2021
My za chwilę wsiadamy w samolot powrotny, a wracamy tu za rok. Kto wybiera się z nami na fotowyprawę Trzy Wyspy Kanaryjskie w grudniu 2022?