Druga fotowyprawa do Bretanii za nami, zapraszamy do relacji z tygodniowych warsztatów fotograficznych, jakie zrealizowaliśmy we wrześniu 2021.
W magicznym lesie Huelgoat
Druga fotowyprawa do Bretanii rozpoczęta – dotarliśmy do Brestu i jesteśmy już po pierwszych spotkaniach i plenerach fotograficznych. Dla Francuzów kiedyś to był koniec świata – stąd zachowana do dzisiaj nazwa tego regionu: Finisterre. No i pierwszy plener rozpoczęliśmy od wypatrywania z wysokiego klifu tego końca świata.
Petit Minou – latarnia morska z końca świata
Tak naprawdę do latarni morskiej Petit Minou nie jest daleko z Brestu, gdzie mieszkamy w pierwszej części fotowyprawy. Tę latarnię wyróżniają dwie cechy, istotne z punktu widzenia fotografa. Po pierwsze, prowadzi do niej ładna, lekko kręcona droga z mostkiem pośrodku. Po drugie, konstrukcja znajduje się poniżej klifu, a nie na jego szczycie, więc łatwo ją fotografować lekko z góry, co pozwala pokazać zarówno drogę do latarni, jak i skały poniżej.
Huelgoat – las wielu legend
Po śniadaniu pojechaliśmy na główną sesję dnia do lasu Huelgoat. Śmiało można stwierdzić, że ten las jest rekordzistą świata w liczbie legend na kilometr kwadratowy. Zwłaszcza, że tych kilometrów kwadratowych nie ma tu szczególnie wiele. Niemniej z lasem Huelgoat wiążą się legendy arturiańskie, jedna z historii o Gargantui i Pantagruelu, a z czasów jeszcze dawniejszych – celtycki mit, walką olbrzymów wyjaśniający obecność w lesie olbrzymich głazów.
Nasz plener w lesie Huelgoat potrwał ponad cztery godziny, ale to wcale nie świadczy o wielkości lasu. Pierwsze sto metrów ścieżki uczestnikom fotowyprawy zabrało ponad pół godziny. Dalej wcale nie było szybciej. Tempo marszu nie wynikało z trudności terenu, tylko obfitości motywów fotograficznych. Olbrzymie, porośnięte mchem głazy, wśród których wyrósł las, to kopalnia tematów. Same drzewa, często omszałe, o pochylonych lub powykręcanych pniach także świetnie współgrają fotograficznie, pozwalając tworzyć mroczny nastrój.
Do tego w dalszej części lasu (gdzie chyba nie wszyscy zdążyli dojść, cóż to znaczy cztery godziny na plener…) głazów jest mniej, za to ścieżka prowadzi wzdłuż strumienia. To z kolei daje pole do popisu przy wyszukiwaniu kompozycji z odbiciem w wodzie. Pogoda nam dopisała – było pochmurno, więc warunki do fotografowania w lesie były idealne, a rozproszone światło zredukowało potencjalne problemy z rozpiętością tonalną.
Podobno w lesie Huelgoat można spotkać krasnoludki i wróżki… dzisiaj z całą pewnością można było spotkać zupełnie realnych i pełnowymiarowych fotografów, którzy jednak w tej gargantuicznej scenerii wyglądali dość krasnoludkowo.
Zaczęliśmy nad Atlantykiem, kończymy nad Atlantykiem
Dzień rozpoczęliśmy od pleneru przy latarni morskiej, a kończymy zachodem słońca przy Pointe de Dinan. Tak teraz będą wyglądały najbliższe dni – ocean o poranku, ocean wieczorem.
Bretania: najładniejsze wybrzeża i wioski Francji
Na fotowyprawie do Bretanii dzień jak co dzień: wschód słońca na klifie przy latarni morskiej, zachód słońca na klifie przy latarni morskiej, a pomiędzy sesja w jednej z pięciu najładniejszych wiosek Francji.
Pointe Saint Mathieu – sfotografuj właściwą latarnię morską
Bretania jest nie tylko bardzo malowniczym regionem Francji, ale też niezwykle ważnym strategicznie. W okolicy stacjonują okręty marynarki wojennej, a wybrzeże usiane jest nie tylko cywilnymi latarniami morskimi, ale też wojskowymi radarami i stacjami nasłuchowymi. Czasem świat cywilny od tajnych instalacji militarnych dzieli tylko kilkadziesiąt metrów i… pojawia się dodatkowe fotograficzne wyzwanie: jak sfotografować jedno, nie łapiąc w kadr drugiego. Fotografowanie obiektów wojskowych jest oczywiście zabronione i karalne, ale to mniejszy problem. Gorzej, że te militarne wieże po prostu wyglądają dość paskudnie, zwłaszcza obok historycznej architektury. W Pointe Saint Mathieu, gdzie byliśmy na porannym plenerze, trzeba się nakombinować, żeby nie umieścić tajnego i brzydkiego obiektu militarnego obok ruin gotyckiego kościoła, klasycznej latarni morskiej i zabytkowego klasztoru. Tym razem się udało. 🙂
Locronan – kamienna ślicznotka
Z listy 5 najładniejszych francuskich wiosek na tej fotowyprawie odwiedzamy dwie. Dzisiaj była pierwsza z nich – Locronan. Faktycznie, wioska bajkowa: kamienne domki, malowane okiennice, kwiaty, ogrody, a wokół zielone wzgórza. Zdjęcia robiły się same, wystarczyło przemieszczać aparat i podawać mu świeże baterie i karty pamięci.
Locronan jest oczywiście miejscowością turystyczną, sporo tu sklepów z pamiątkami i lokalnymi wyrobami rzemieślniczymi. Z pewnością nie jest jednak zepsuta przez turystykę, a nawet wręcz przeciwnie – turystów trzyma krótko. Jeśli turysta chce zjeść, musi pilnować lokalnie obowiązujących pór posiłków. Restauracje i bary są czynne przeważnie od 12 do 14, a później od 19 do 21, ale niektóre z nich nawet taki czterogodzinny dzień pracy uznały za nieludzki i skróciły sobie godziny otwarcia do łącznie 3 godzin. Taki sposób działania restauracji jest wprawdzie typowy dla Francji, ale w miejscowości turystycznej można by się spodziewać nieco większej elastyczności. Lepiej się jednak tego nie spodziewać, bo będzie się chodzić głodnym.
Wygospodarowanie w programie czasu na posiłki jest jednym z wyzwań tej fotowyprawy. Tradycyjna pora francuskiej kolacji, czyli między 19 a 21 dokładnie nakłada się na sesję o zachodzie słońca. A ponieważ śniadania jemy po powrocie z wschodu słońca, czyli między 9 a 10 rano, to południe jest nieco zbyt wczesne na obiad. Jak dotąd udaje się pogodzić karmienie grupy z plenerami o złotej godzinie. Dzisiaj było dość łatwo, bo zachód słońca fotografowaliśmy na przylądku Pointe du Raz, obok którego jest restauracja czynna od południa do wieczora.
Wybrzeża z dziwnych bajek
Na fotowyprawie do Bretanii mamy chwilową przerwę w sesjach na wysokich klifach, a zamiast tego zeszliśmy nisko nad wybrzeże. O ile klify są monumentalne i zapierają dech (zwłaszcza jak się podejdzie blisko do krawędzi), o tyle kamieniste wybrzeże Côtes d’Armor urzeka fantastycznymi kształtami skał. Uczestnicy dość zgodnie widzą w kształtach skał artystyczne inspiracje, dyskusja dotyczy jedynie tego, kto się nimi inspirował: Salvador Dali, Picasso, Matisse?
Pogodę na razie mamy idealną: słońce, ale z chmurkami. Do tego wiatr na tyle silny, żeby te chmurki ruszyć i ładnie rozwiewać, ale nie dość silny, żeby przewracać statywy. No i fale – idealne do rozmywania długimi czasami lub dramatycznego zamrażania krótkimi ekspozycjami, ale nie grożące zalaniem fotografa razem ze sprzętem.
Wiatr zresztą jest na tyle łaskawy, że udaje się całkiem często polatać dronem. Nie zawsze wprawdzie, bo np. przy plenerze na Pointe du Raz dron wysyłał rozpaczliwe komunikaty, żeby natychmiast go zabrać z tego huraganu. Przeważnie jednak blisko zachodu lub wschodu słońca robi się cisza, pozwalająca popatrzeć na scenerie z innej niż naziemna perspektywy. Tym razem więc celtyckie megality z nieco innej perspektywy: wszystkie głazy są równe, jedynie cienie mają dłuższe i krótsze. 😉
Teoretycznie całe wybrzeże Bretanii to strefa czerwona, z całkowitym zakazem lotów dronem. W praktyce jednak jest całkiem nieźle. Czasem przed startem pojawiały się ostrzeżenia, że to strefa z ograniczeniami, więc lata się na własną odpowiedzialność (jakby gdzie indziej latało się na cudzą), ale po zaakceptowaniu tego komunikatu można już było spojrzeć na świat z perspektywy miejscowej mewy. W innych miejscach żadnych ostrzeżeń ani restrykcji nie było, jakby tu wcale nie stacjonowała połowa francuskiej marynarki wojennej.
Właściwie na absolutny zakaz latania trafiliśmy dopiero przy słynnym Mont Saint Michel. Tutaj w promieniu kilku kilometrów nie wolno się unosić, więc poprzestaliśmy na zdjęciach naziemnych. Niekiedy nawet – jak w przypadku fotografii opactwa wraz z odbiciem w wodzie – skłanialiśmy się ku zdjęciom bardzo przyziemnym, a nawet przywodnym.
Jak widać zachód słońca przy zamku przypominającym ten znany z czołówek filmów Disneya (znowu te bajki!) był spektakularny, wracamy następnego dnia, żeby sprawdzić jaki okaże się wschód.
Bretania: polowanie na światło i kolację
Poprzedni odcinek relacji z Bretanii skończyliśmy wieczornym plenerem pod Mont Saint Michel. Pod słynne opactwo wróciliśmy następnego dnia bladym świtem – skoro zachód był tak spektakularny, to jaki będzie wschód? Wschód słońca okazał się znacznie bardziej stonowany, ale nie mniej piękny. Nasycone czerwienie zostały zastąpione przez pastelowe, delikatne półtony, pojawiły się też mgiełki, filtrujące i łagodzące niskie światło słońca. Mont Saint Michel dobrze wygląda nawet fotografowany przez pole kukurydzy.
Schody, schody, schody
Korzystając z wczesnej pory i znikomej liczby turystów pozwiedzaliśmy też samą wyspę (był przypływ, więc Mont Saint Michel na kilka godzin stało się wyspą). Jak łatwo się domyślić po strzelistej sylwetce opactwa, za murami budynki upakowane są gęsto i na wielu poziomach. Nieliczne uliczki są strome, a większość ciągów komunikacyjnych to kamienne schody. Oprócz schodów jest tu też mnóstwo pasaży, tarasów, co chwila wychodzi się na blanki lub jakiś wewnętrzny dziedziniec. Miejsce sprawia wrażenie miniaturowego labiryntu – zabłądzić tu wprawdzie trudno, bo wystarczy iść w dół, aby dojść do bramy, ale trafić w upatrzone miejsce czy też wrócić tam, gdzie było się pół godziny temu jest znacznie trudniej. Fotografuje się na Mont Saint Michel świetnie – przynajmniej tak wcześnie rano, gdy zwiedzających jest niewielu, a większość osób spotykanych na uliczkach to obsługa i zaopatrzeniowcy szykujący restauracje, bary i hotele.
Fortece i wioski Bretanii
Spektakularny Mont Saint Michel nie był jedyną fortecą, którą w ostatnich dniach fotografowaliśmy. Zajrzeliśmy do zamku w Fougères i do pobliskich tarasowych ogrodów. W ostatni dzień fotowyprawy o poranku fotografowaliśmy słońce wschodzące nad zamkiem La Latte, a wieczorem z potężnych murów Saint Malo polowaliśmy na ostatnie światło dnia. Wcześniej odwiedziliśmy Saint Suliac – drugą z listy pięciu najładniejszych wiosek Francji. Faktycznie, kamienne domki, malowane okiennice, wszechobecne kwiaty układają się w idylliczny zakątek nad zatoką pełną żaglówek.
Bretania – raj smakoszy i kucharzy
Bretania to nie tylko uczta dla oczu, ale też dla żołądka. Tutejsza kuchnia jest smaczna, a przy tym prostsza i bardziej wyrazista od francuskiej. Dominują naleśniki w różnych wariantach, a także lokalne owoce morza, z przegrzebkami na czele. Miejscowym napojem jest cydr, który liczbą odmian i gatunków nie ustępuje winu. Cydr podaje się tu w dzbankach, a nalewa do filiżanek. Jesteśmy jednak nadal we Francji, więc w pory posiłków należy się precyzyjnie wpasować – restauracje są otwarte od południa do 14, a później dopiero przez dwie godziny po 19. Fotografowie nie mają tu łatwego życia, bo kolacja wypada w porze zachodu słońca. W najbardziej turystycznych miejscach udaje się jednak czasem znaleźć bary gotowe nakarmić głodnych nawet o tak dziwnej porze jak piąta po południu. Dla odmiany te najbardziej lokalne i tradycyjne restauracje nie tylko pracują przez 4 godziny dziennie, ale niekiedy także ledwie przez trzy czy cztery dni w tygodniu. Nie udało nam się ustalić co ich obsługa robi przez pozostały czas, być może po prostu cieszy się życiem, nie wiedząc co to pośpiech i przepracowanie. Może by tak rzucić wszystko i wyjechać do Bretanii?
Powyżej ostatni wieczorny plener fotowyprawy do Bretanii i jeden z fortów broniących podejścia do Saint Malo. Wcześniej widok z zewnątrz i z wewnątrz Mont Saint Michel, a także uliczka w Dinan.
Uczestnicy fotowyprawy do Bretanii – wrzesień 2021
Więcej fotografii z Bretanii można obejrzeć w naszej galerii:
https://www.ewaipiotr.pl/portfolio-4/bretania/